Prześcigają się już od
jakiegoś czasu rządy kolejnych państw w wysuwaniu roszczeń i
zażaleń pod adresem Stanów Zjednoczonych za sprawą podsłuchów,
jakich ci ostatni mieli używać w celu zdobywania informacji o
europejskich rządcach. Międzynarodowy świat dziennikarski z kolei
prześciga się w publikowaniu kolejnych zeznań Edwarda Snowdena,
biorąc jego słowa niejako automatycznie za święte i niezbywalne.
A przecież oczywistą rzeczą jest, że przeklęty przez własne
państwo renegat może próbować ot napędzić nieco dynamizmu
politycznego wokół własnej osoby, by wreszcie znaleźć jakieś
bardziej pewne schronienie niż Rosja. Dlatego też w jego zeznaniach
pojawiają się kolejne państwa Europy – ostatnio z Hiszpanią na
czele.
Tymczasem ilość okrzyków
oburzenia wydaje się nie znać granic, bo przecież czy nie
oczywistą rzeczą jest, iż inwigilacja obcych państw jest
podstawowym zadaniem wywiadów, które przecież istnieją chyba w
każdym kraju globu. Od tego są szpiedzy i agenci, żeby wydobyć od
rządzących elit wrogich mocarstw jakieś informacje w celu
uskutecznienia własnej polityki albo odegnaniu w porę ewentualnego
niebezpieczeństwa. Historia roi się od takich przykładów –
zarówno ta mniejsza, regionalna, jak i światowa. Ot choćby
Kawalerowie Maltańscy nie pobiliby (jako pierwsi w historii)
unowocześnionej przez Sulejmana Wspaniałego Turcji, gdyby nie
zebrane wcześniej na dworze sułtańskim informacje o przygotowanej
wyprawie. Prosta reguła wojenna: jeśli znasz zagrożenie możesz
się przed nim zabezpieczyć, a jeśli nie... giniesz.
Dzisiejsze rozmiłowane w
nieistniejącym pokoju społeczeństwa nie pojmują zupełnie reguł
gry, jaka toczy się bez ustanku ponad ich głowami. Niektórzy
wielcy demokraci, wielcy obywatele, mający władzę nawet nad samą
władzą, nie dopuszczają do siebie myśli, że coś dzieje się w
ogóle za kulisami. Żaden z nich nie wie, z kim tak właściwie
premier spotyka się potajemnie, z kim rozmawia prezydent... oraz
kogo nakłaniają do współpracy generałowie wywiadów z
Bondarykiem na czele. Demokraci ci mimo wszystko twierdzą, że nic
nie umknie ich uwadze, a gadanie o jakiś tajnych rozgrywkach to po
prostu teorie spiskowe. Współcześni racjonaliści w nie nie
wierzą, skądże by znowu! Nie da się capnąć za rękę zdrajców,
łapówkarzy i szpiegów, to ich po prostu nie ma.
Jest w tym wszystkim tylko jeden
problem – podobnego myślenia można spodziewać się po tych
podrzędnych miłośników demokracji, jednak ci nadrzędni powinni
się orientować, jak wyglądają rozgrywki polityczne. Z tej
przyczyny ich lamenty w sprawie podsłuchów powinno się odczytywać
dwojako: albo są skończonymi bałwanami i nie potrafią przewidzieć
prosty posunięć ze strony przeciwników (chociaż sojuszników
również), albo odgrywają dalej teatrzyk w celu wyciągnięcia z
sytuacji jakiś korzyści politycznych i jednoczesnym zmanipulowania
prostymi ,,zjadaczami chleba”. W zasadzie każdy rząd (a nawet
każdy polityk z osobna) działa według innej zasady, zaś najgorsze
jest to, że my nie jesteśmy w stanie stwierdzić, według której.
Pierwsza wydaje się totalnym absurdem, skoro rządy prowadzą
podobny nasłuch w celu wyeliminowania zbyt niebezpiecznych
obywateli. Tutaj jednak pojawia się kolejne pytanie: czy takimi
akcjami kierują faktycznie krajowe władztwa czy jakieś siły od
nich bardziej lub mniej niezależne?
Tak czy inaczej jedno jest pewne
– żadne protesty inwigilacji nie zakończą (i może nie po to są
wystosowywane), ale zmienią jedynie jej źródło i metodę, aby na
przyszłość ,,akcja Snowden” tak szybko się nie powtórzyła.
Jeszcze nieraz możemy usłyszeć o polskim więzieniach CIA albo –
jak podała ostatnio hiszpańska gazeta El Mundo – o ułatwionym
dostępie amerykańskich agentur do polskich informacji
wywiadowczych. Informacja przez wieki była jednym z najważniejszych
towarów, jakimi handlowały wszelkie byty państwowe, więc tym
bardziej powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego niby ten stan
rzeczy miałby ulec zmianie?