Felietony i komentarze

czwartek, 31 października 2013

Świat na podsłuchu


Prześcigają się już od jakiegoś czasu rządy kolejnych państw w wysuwaniu roszczeń i zażaleń pod adresem Stanów Zjednoczonych za sprawą podsłuchów, jakich ci ostatni mieli używać w celu zdobywania informacji o europejskich rządcach. Międzynarodowy świat dziennikarski z kolei prześciga się w publikowaniu kolejnych zeznań Edwarda Snowdena, biorąc jego słowa niejako automatycznie za święte i niezbywalne. A przecież oczywistą rzeczą jest, że przeklęty przez własne państwo renegat może próbować ot napędzić nieco dynamizmu politycznego wokół własnej osoby, by wreszcie znaleźć jakieś bardziej pewne schronienie niż Rosja. Dlatego też w jego zeznaniach pojawiają się kolejne państwa Europy – ostatnio z Hiszpanią na czele.
Tymczasem ilość okrzyków oburzenia wydaje się nie znać granic, bo przecież czy nie oczywistą rzeczą jest, iż inwigilacja obcych państw jest podstawowym zadaniem wywiadów, które przecież istnieją chyba w każdym kraju globu. Od tego są szpiedzy i agenci, żeby wydobyć od rządzących elit wrogich mocarstw jakieś informacje w celu uskutecznienia własnej polityki albo odegnaniu w porę ewentualnego niebezpieczeństwa. Historia roi się od takich przykładów – zarówno ta mniejsza, regionalna, jak i światowa. Ot choćby Kawalerowie Maltańscy nie pobiliby (jako pierwsi w historii) unowocześnionej przez Sulejmana Wspaniałego Turcji, gdyby nie zebrane wcześniej na dworze sułtańskim informacje o przygotowanej wyprawie. Prosta reguła wojenna: jeśli znasz zagrożenie możesz się przed nim zabezpieczyć, a jeśli nie... giniesz.
Dzisiejsze rozmiłowane w nieistniejącym pokoju społeczeństwa nie pojmują zupełnie reguł gry, jaka toczy się bez ustanku ponad ich głowami. Niektórzy wielcy demokraci, wielcy obywatele, mający władzę nawet nad samą władzą, nie dopuszczają do siebie myśli, że coś dzieje się w ogóle za kulisami. Żaden z nich nie wie, z kim tak właściwie premier spotyka się potajemnie, z kim rozmawia prezydent... oraz kogo nakłaniają do współpracy generałowie wywiadów z Bondarykiem na czele. Demokraci ci mimo wszystko twierdzą, że nic nie umknie ich uwadze, a gadanie o jakiś tajnych rozgrywkach to po prostu teorie spiskowe. Współcześni racjonaliści w nie nie wierzą, skądże by znowu! Nie da się capnąć za rękę zdrajców, łapówkarzy i szpiegów, to ich po prostu nie ma.
Jest w tym wszystkim tylko jeden problem – podobnego myślenia można spodziewać się po tych podrzędnych miłośników demokracji, jednak ci nadrzędni powinni się orientować, jak wyglądają rozgrywki polityczne. Z tej przyczyny ich lamenty w sprawie podsłuchów powinno się odczytywać dwojako: albo są skończonymi bałwanami i nie potrafią przewidzieć prosty posunięć ze strony przeciwników (chociaż sojuszników również), albo odgrywają dalej teatrzyk w celu wyciągnięcia z sytuacji jakiś korzyści politycznych i jednoczesnym zmanipulowania prostymi ,,zjadaczami chleba”. W zasadzie każdy rząd (a nawet każdy polityk z osobna) działa według innej zasady, zaś najgorsze jest to, że my nie jesteśmy w stanie stwierdzić, według której. Pierwsza wydaje się totalnym absurdem, skoro rządy prowadzą podobny nasłuch w celu wyeliminowania zbyt niebezpiecznych obywateli. Tutaj jednak pojawia się kolejne pytanie: czy takimi akcjami kierują faktycznie krajowe władztwa czy jakieś siły od nich bardziej lub mniej niezależne?
Tak czy inaczej jedno jest pewne – żadne protesty inwigilacji nie zakończą (i może nie po to są wystosowywane), ale zmienią jedynie jej źródło i metodę, aby na przyszłość ,,akcja Snowden” tak szybko się nie powtórzyła. Jeszcze nieraz możemy usłyszeć o polskim więzieniach CIA albo – jak podała ostatnio hiszpańska gazeta El Mundo – o ułatwionym dostępie amerykańskich agentur do polskich informacji wywiadowczych. Informacja przez wieki była jednym z najważniejszych towarów, jakimi handlowały wszelkie byty państwowe, więc tym bardziej powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego niby ten stan rzeczy miałby ulec zmianie?



sobota, 26 października 2013

Fajrant!


Tym razem (chyba pierwszy raz w historii tego bloga) przychodzi mi zaprosić wszystkich gości w inne miejsce - na portal Radia WNET. Ma tam miejsce premiera nowej audycji, którą prowadzą wraz z Michałem Dzięgielewskim. Nie będziemy mówić bynajmniej o sprawach poważnych - zabraknie krytyki Unii Europejskiej, promowania idei wolnościowych itp., ponieważ przewodnim tematem ,,Fajrantu" będzie wszystko to, co można robić w wolnym czasie. 

Zapraszam w naszym imieniu na pierwsze dwa odcinki (o prozie i LARP'ach) i życzę miłego słuchania!

Odc. I:
http://www.radiownet.pl/publikacje/fajrant-larp#/publikacje/fajrant-proza

Odc. II:
http://www.radiownet.pl/publikacje/fajrant-larp#/publikacje/fajrant-larp

wtorek, 22 października 2013

Groźba ukraińska


Co jakiś czas napływają do nas groźby z Zachodu – z Brukseli, mówiąc dokładniej – w sprawie stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską. Oczywiście natenczas o przyjęciu naszego wschodniego sąsiada do Wspólnoty nie jest możliwe, a to przez precedens z Julią Tymoszenko – byłej pani premier całej Ukrainy, która po dziś dzień odsiaduje w więzieniu jako więzień polityczny. Zarzucono jej wprawdzie defraudację mienia przedsiębiorstwa Naftohaz (i ostatecznie udowodniono), ale na tym wojna przeciwko Tymoszenko się nie skończyła. Kolejny zarzut był znacznie poważniejszy – była premier miała jakoby zlecić zamordowanie Jewhena Szczerbania. Parlament Europejski zainteresował się głównie pierwszym procesem, za co państwo ukraińskie zostało mocno skrytykowane. Wezwano do niezależności i bezstronności w procesach sądowych, jednak oskarżenia postawione całemu państwu obeszły się bez większej reakcji, gdyż Tymoszenko po dzień dzisiejszy odsiaduje wyrok.
Nie mamy oczywiście pewności, po której stronie leży racja – w celu pozyskania pewnych odpowiedzi należałoby dysponować co najmniej jedną, dobrze wykwalifikowaną siatką szpiegowską. Mimo to możemy w tej sprawie dostrzec bardzo niepokojący precedens: wbrew szumowi wokół procesu Tymoszenko (a możemy chyba w ciemno założyć, że na Ukrainie podobne niejednoznaczne postępowania sądowe wyjątkiem nie są) władze z Brukseli usilnie próbują rozszerzyć własne granice dalej na wschód. Rosyjskie groźby wyśmiano (dosłownie) na ostatnim zjeździe jałtańskim, choć ukraiński rząd powinien chyba zdawać sobie sprawę, jak wielce uzależniony jest od Rosji... i jak małym potencjałem finansowym dysponuje Wspólnota. Nie może być zatem mowy o żadnej pewnej pomocy finansowej, kiedy gospodarka europejska z wolna osuwa się ku przepaści.
Co dla nas oznaczałoby wstąpienie Ukrainy w struktury Unii? Nic dobrego...
Nie ulega wątpliwości, że pierwszym krajem, który zaleje ukraińska emigracja będzie właśnie Polska. Czy to dobrze? Wniosek raczej nasuwa się sam – zmniejszająca się regularnie liczba inwestorów (czyli także ewentualnych pracodawców) już sprawia kłopoty, bo powoli, stopniowo procent bezrobocia w Polsce osiąga ten Hiszpański. Latynosi migrują teraz do Maroka właśnie za zarobkami, gdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu było odwrotnie. (Nie)stety Polska nie ma swojego Maroka i jedynym dostarczycielem dobrze płatnej pracy jest Zachód, gdzie osiadają na stałe rzesze młodych Polaków. Potrafimy sobie na pewno wyobrazić, jak zwiększy się ten proces, kiedy państwo polskie zaleje horda taniej sił roboczej właśnie z Ukrainy. Możliwe, że wówczas klęska demograficzna podwoi się albo nawet potroi, a polscy emigranci zaczną zastanawiać się nad utworzeniem emigracyjnego rządu (co akurat mogłoby być wskazane choć i dziś). Na tym jednak zagrożenie nie cichnie. Zaraz po Polsce przyjdzie czas na Niemcy, potem na Francję, Wielką Brytanię, Irlandię i Hiszpanię – wszystkie kraje, w których polska emigracja znajduje zaludnienie również padną ofiarą ukraińskiej nawały. Ucierpią na tym nie tylko rodowici Niemcy czy Francuzi, ale także nasi rodacy, którzy wyjechali za chlebem.
Państwo polskie poza zwykłymi Ukraińcami przyjęło by również VIP-ów ze wschodu, czyli wszelkiego rodzaju mafie, gangi i różnego rodzaju organizacje przestępcze, którym dodatkowo rozluźnienie kontroli granicznej ułatwi działalność. O tym nawet się nie spekuluje, gdyż nieudolne działania policji nie są w stanie choćby o cal ukrócić samej przestępczości polskiej. Jednakże rozszerzenie czarnej działalności półświatka może być nowym precedensem do prób przepchnięcia jakiejś ustawy o ,,bratniej pomocy” i prawie interweniowania różnych agentur czy formacji policyjnych na terenie państwa polskiego.
Pozostaje jeszcze trzeci element – gospodarka. Polska jest krajem raczej rolniczym, podobnie, jak Ukraina. Równie niewielka różnica dotyczy produktów, jakie oba państwa wytwarzają, co oznacza, że przy włączeniu naszego wschodniego sąsiada do Wspólnoty Polska zyska nowego konkurenta działającego na tych samych zasadach. Ba! My również będziemy musieli płacić na to, by tenże konkurent miał się jak najlepiej – a wszystko w myśl europejskiego funduszu spójności. Trudno powiedzieć ile euro Bruksela wpompuję w odbudowywanie Ukrainy, ale jedno pozostaje pewne – każda suma odbije się praktycznie podwójnie na Polsce, a przez to na samych Polakach (których przecież i tak będzie niewiele). Naszych przedsiębiorstw także zacznie ubywać na rzecz nowych – obcych, bo nasze umiłowane prawo zapewnia obcym niższe podatki przez pierwszy rok działalności gospodarczej niż rodzimym obywatelom.
Tak mniej więcej wyglądać będzie sytuacja. Rysuje się już tragicznie, choć nie było jeszcze mowy o wpływach rosyjskich, jakie na Ukrainie zawsze będą wystarczająco silne, by zagrozić potencjalnym sąsiadom. Rosja oczywiście oficjalnie odcina się od naszego sąsiada, gdyby ten przystąpił do Wspólnoty, jednak to, co nieoficjalne tak samo będzie miało miejsce.

Poczekamy, zobaczymy. Dzisiejszy rząd nie piśnie nawet słówka sprzeciwu i będzie potulnie wykonywał rozkazy... jednak przyjęcie Ukrainy do UE nie nastąpi jutro. Jeszcze wiele może się zmienić. Tylko to dodaje nam nadziei. 

piątek, 4 października 2013

Ściślejsza niewola


O federalizacji Unii Europejskiej napisano już bardzo wiele – od totalnie paradoksalnych stwierdzeń, jakoby Wspólnota w ogóle nie miała charakteru państwa, po określenia, iż jej federalizacja nie jest potrzebna, ponieważ federacją jest od Traktatu Lizbońskiego. Co do jednego nie ma żadnej wątpliwości: unia ma wszelkie atrybuty państwa. My – chcąc nie chcąc – jesteśmy jej obywatelami, co wprost napisane jest w traktatach. Terytorium... kończy się na polskiej wschodniej granicy (wystarczy pojechać, żeby się przekonać). Władzę trzyma Komisja Europejka – dodajmy, że jest ona niewybieralną jednostką totalitarną. Sądy i trybunały również istnieją, o czym my, Polacy, wiemy doskonale, bo jako państwo jesteśmy ostatnimi czasy wielokrotnie przez nie pozywani. O walucie podobnie wiedzą wszyscy, choć nie wszyscy równie ochoczą ją przyjęli, zdając sobie sprawę z licznych zagrożeń, które obnażyła sytuacja Grecji. Wojsko w postaci Unii Zachodnioeuropejskiej nie działa zbyt aktywnie, jednak jest do działania w pełni gotowe – wyposażone, opatrzone sztabem (EUMS) i brakuje tylko potencjalnego terenu działania. Policja to nie tylko Europol, ale także paramilitarne jednostki EuroGend Force, które brały już udział w ,,pałowaniu” Greków i Włochów.
Tak wygląda sytuacja tego ,,supermocarstwa”, jakim jest Unia Europejska. Do takiego obrazu idealnie wpasowuje się definicja federacji jako grupy państw połączonych wspólnym organem rządzącym (Komisja, Rada, Parlament), a nie tylko wspólnym interesem, jak w wypadku konfederacji. Wbrew takim wnioskom rządcy z UE (oraz liczni opłaceni zdrajcy, którzy aktywnie działają na arenie państw członkowskich) propagują dalszą integrację europejską - ,,więcej Europy”, jak zwykli powtarzać. Zwieńczeniem tych haseł miałby być rok 2015 i nowy dokument w zamian dawnego Traktatu Lizbońskiego: ,,Fundamentalne Prawa Unii Europejskiej”.
Projekt wspomnianego dokumentu już się ukazał. Zawiera 437 artykułów, zatem widzimy na pierwszy rzut oka, że Unia nie ma najmniejszego zamiaru zerwać z biurokracją i uprościć procesy legislacyjne (zainteresowanych tym, jak one wyglądają obecnie odsyłam do działu video i wypowiedzi europosła Marka Migalskiego). Tak de facto nowy traktat będzie miał na celu wprowadzenie w Unii dwojakiego podziału – na państwa w pełni członkowskie (które, jak powiedział jeden z twórców projektu, ,,biorą wszystko”) i państwa stowarzyszone (które, jak możemy logicznie wywnioskować, będą tylko oddawać). Zostaną rozwiane przynajmniej niektóre złudzenie, a w szczególności jedno, chyba najważniejsze – nie istnieje nic takiego jak równość w Unii Europejskiej. Ci wszyscy, którzy teraz zgrzytają zębami powinni jednak zdać sobie sprawę, że coś takiego jak równość w polityce międzynarodowej w ogóle nie ma racji bytu i dawno powinniśmy przestać o niej marzyć. Każde z państw ma taką pozycję, jaką sobie wywalczy, a ów nowy dokument miałby na celu tylko tego potwierdzenie.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że pośród grona projektantów wysoko sytuuje się niemiecka fundacja Bertelsmanna, choć to akurat nie powinno być nazbyt wielkim zaskoczeniem. Niemcy od początku istnienia Unii (jako takiej, bo EWWiS było nastawione wręcz antyniemiecko) pchają cały projekt do przodu, czerpiąc przy tym ogromne korzyści. Nie na darmo dodawali do konstytucji wpis, że wszelkie unijne postanowienia musi najpierw zatwierdzić Bundestag. W Polsce czy innych krajach członkowskich o podobnym zapisie nie ma nawet mowy, zaś praktyka idealnie odzwierciedla teoretyczne założenie wyższości prawa unijnego nad polskim, angielskim lub francuskim.
Tymczasem Unia Europejska bez traktatu uściślającego współpracę między państwami członkowskimi czuje własną siłę, bo wypowiada wojnę... Gazpromowi! Rosyjskiemu koncernowi zarzucono ,,stosowanie nieuczciwych cen wobec klientów” oraz monopolistyczne ciągoty. Oczywiście jasne jest, że to pierwsze może wystąpić przecież tylko przy tym drugim, ponieważ bez monopolu tzw. ,,nieuczciwe ceny” (czymkolwiek by nie były) są zwyczajnym strzałem w kolano. Warto przy tym zaznaczyć, że Unia robi to wszystko z myślą o krajach wschodnich, które to w głównej mierze uzależnione są od rosyjskiego gazu. Nie trzeba wcale długo rozważać nad tym, jakie mogą być skutki bezpośredniego naciskania na Gazprom – najgorszy scenariusz to albo podwyższenie cen gazu, albo ,,przykręcenie kurka”. Z kolei nie bardzo widać perspektywy sukcesu, skoro wspaniałomyślne kraje zachodnie nie mają absolutnie żadnych możliwości, by naciskać na Rosję (nie ulega wątpliwości, że tam o czymś takim, jak zupełnie prywatne spółki nie ma mowy).

Nie sposób obiektywnie stwierdzić, jaki jest cel owego sprzeciwu: czy ma to faktycznie szlachetne pobudki (pomijając kwestię sensowności takiego oficjalnego oskarżenia bez perspektyw), czy idea podszyta jest próbą pogorszenia sytuacji kolejnych państw, by te w akcie desperacji szukały pożyczek na zachodzie. Powszechnie przecież wiadomo, że po krachu greckim ogromne kroki ku uwolnieniu się spod kurateli unijnej podjęły Węgry, które spłaciły wszystkie swoje długi i zerwały jednocześnie współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Federaści z Brukseli na pewno przeczuwają zagrożenie, jakie mogłoby wyniknąć z powtórzenia tego scenariusza w innych państwach Europy Środkowej. Nagle rządy mogłyby dojść do wniosku, że Unii wcale nie potrzebują...

Ściślejsza niewola


O federalizacji Unii Europejskiej napisano już bardzo wiele – od totalnie paradoksalnych stwierdzeń, jakoby Wspólnota w ogóle nie miała charakteru państwa, po określenia, iż jej federalizacja nie jest potrzebna, ponieważ federacją jest od Traktatu Lizbońskiego. Co do jednego nie ma żadnej wątpliwości: unia ma wszelkie atrybuty państwa. My – chcąc nie chcąc – jesteśmy jej obywatelami, co wprost napisane jest w traktatach. Terytorium... kończy się na polskiej wschodniej granicy (wystarczy pojechać, żeby się przekonać). Władzę trzyma Komisja Europejka – dodajmy, że jest ona niewybieralną jednostką totalitarną. Sądy i trybunały również istnieją, o czym my, Polacy, wiemy doskonale, bo jako państwo jesteśmy ostatnimi czasy wielokrotnie przez nie pozywani. O walucie podobnie wiedzą wszyscy, choć nie wszyscy równie ochoczą ją przyjęli, zdając sobie sprawę z licznych zagrożeń, które obnażyła sytuacja Grecji. Wojsko w postaci Unii Zachodnioeuropejskiej nie działa zbyt aktywnie, jednak jest do działania w pełni gotowe – wyposażone, opatrzone sztabem (EUMS) i brakuje tylko potencjalnego terenu działania. Policja to nie tylko Europol, ale także paramilitarne jednostki EuroGend Force, które brały już udział w ,,pałowaniu” Greków i Włochów.
Tak wygląda sytuacja tego ,,supermocarstwa”, jakim jest Unia Europejska. Do takiego obrazu idealnie wpasowuje się definicja federacji jako grupy państw połączonych wspólnym organem rządzącym (Komisja, Rada, Parlament), a nie tylko wspólnym interesem, jak w wypadku konfederacji. Wbrew takim wnioskom rządcy z UE (oraz liczni opłaceni zdrajcy, którzy aktywnie działają na arenie państw członkowskich) propagują dalszą integrację europejską - ,,więcej Europy”, jak zwykli powtarzać. Zwieńczeniem tych haseł miałby być rok 2015 i nowy dokument w zamian dawnego Traktatu Lizbońskiego: ,,Fundamentalne Prawa Unii Europejskiej”.
Projekt wspomnianego dokumentu już się ukazał. Zawiera 437 artykułów, zatem widzimy na pierwszy rzut oka, że Unia nie ma najmniejszego zamiaru zerwać z biurokracją i uprościć procesy legislacyjne (zainteresowanych tym, jak one wyglądają obecnie odsyłam do działu video i wypowiedzi europosła Marka Migalskiego). Tak de facto nowy traktat będzie miał na celu wprowadzenie w Unii dwojakiego podziału – na państwa w pełni członkowskie (które, jak powiedział jeden z twórców projektu, ,,biorą wszystko”) i państwa stowarzyszone (które, jak możemy logicznie wywnioskować, będą tylko oddawać). Zostaną rozwiane przynajmniej niektóre złudzenie, a w szczególności jedno, chyba najważniejsze – nie istnieje nic takiego jak równość w Unii Europejskiej. Ci wszyscy, którzy teraz zgrzytają zębami powinni jednak zdać sobie sprawę, że coś takiego jak równość w polityce międzynarodowej w ogóle nie ma racji bytu i dawno powinniśmy przestać o niej marzyć. Każde z państw ma taką pozycję, jaką sobie wywalczy, a ów nowy dokument miałby na celu tylko tego potwierdzenie.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że pośród grona projektantów wysoko sytuuje się niemiecka fundacja Bertelsmanna, choć to akurat nie powinno być nazbyt wielkim zaskoczeniem. Niemcy od początku istnienia Unii (jako takiej, bo EWWiS było nastawione wręcz antyniemiecko) pchają cały projekt do przodu, czerpiąc przy tym ogromne korzyści. Nie na darmo dodawali do konstytucji wpis, że wszelkie unijne postanowienia musi najpierw zatwierdzić Bundestag. W Polsce czy innych krajach członkowskich o podobnym zapisie nie ma nawet mowy, zaś praktyka idealnie odzwierciedla teoretyczne założenie wyższości prawa unijnego nad polskim, angielskim lub francuskim.
Tymczasem Unia Europejska bez traktatu uściślającego współpracę między państwami członkowskimi czuje własną siłę, bo wypowiada wojnę... Gazpromowi! Rosyjskiemu koncernowi zarzucono ,,stosowanie nieuczciwych cen wobec klientów” oraz monopolistyczne ciągoty. Oczywiście jasne jest, że to pierwsze może wystąpić przecież tylko przy tym drugim, ponieważ bez monopolu tzw. ,,nieuczciwe ceny” (czymkolwiek by nie były) są zwyczajnym strzałem w kolano. Warto przy tym zaznaczyć, że Unia robi to wszystko z myślą o krajach wschodnich, które to w głównej mierze uzależnione są od rosyjskiego gazu. Nie trzeba wcale długo rozważać nad tym, jakie mogą być skutki bezpośredniego naciskania na Gazprom – najgorszy scenariusz to albo podwyższenie cen gazu, albo ,,przykręcenie kurka”. Z kolei nie bardzo widać perspektywy sukcesu, skoro wspaniałomyślne kraje zachodnie nie mają absolutnie żadnych możliwości, by naciskać na Rosję (nie ulega wątpliwości, że tam o czymś takim, jak zupełnie prywatne spółki nie ma mowy).

Nie sposób obiektywnie stwierdzić, jaki jest cel owego sprzeciwu: czy ma to faktycznie szlachetne pobudki (pomijając kwestię sensowności takiego oficjalnego oskarżenia bez perspektyw), czy idea podszyta jest próbą pogorszenia sytuacji kolejnych państw, by te w akcie desperacji szukały pożyczek na zachodzie. Powszechnie przecież wiadomo, że po krachu greckim ogromne kroki ku uwolnieniu się spod kurateli unijnej podjęły Węgry, które spłaciły wszystkie swoje długi i zerwały jednocześnie współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Federaści z Brukseli na pewno przeczuwają zagrożenie, jakie mogłoby wyniknąć z powtórzenia tego scenariusza w innych państwach Europy Środkowej. Nagle rządy mogłyby dojść do wniosku, że Unii wcale nie potrzebują...