O federalizacji Unii
Europejskiej napisano już bardzo wiele – od totalnie
paradoksalnych stwierdzeń, jakoby Wspólnota w ogóle nie miała
charakteru państwa, po określenia, iż jej federalizacja nie jest
potrzebna, ponieważ federacją jest od Traktatu Lizbońskiego. Co do
jednego nie ma żadnej wątpliwości: unia ma wszelkie atrybuty
państwa. My – chcąc nie chcąc – jesteśmy jej obywatelami, co
wprost napisane jest w traktatach. Terytorium... kończy się na
polskiej wschodniej granicy (wystarczy pojechać, żeby się
przekonać). Władzę trzyma Komisja Europejka – dodajmy, że jest
ona niewybieralną jednostką totalitarną. Sądy i trybunały
również istnieją, o czym my, Polacy, wiemy doskonale, bo jako
państwo jesteśmy ostatnimi czasy wielokrotnie przez nie pozywani. O
walucie podobnie wiedzą wszyscy, choć nie wszyscy równie ochoczą
ją przyjęli, zdając sobie sprawę z licznych zagrożeń, które
obnażyła sytuacja Grecji. Wojsko w postaci Unii
Zachodnioeuropejskiej nie działa zbyt aktywnie, jednak jest do
działania w pełni gotowe – wyposażone, opatrzone sztabem (EUMS)
i brakuje tylko potencjalnego terenu działania. Policja to nie tylko
Europol, ale także paramilitarne jednostki EuroGend Force, które
brały już udział w ,,pałowaniu” Greków i Włochów.
Tak wygląda sytuacja tego
,,supermocarstwa”, jakim jest Unia Europejska. Do takiego obrazu
idealnie wpasowuje się definicja federacji jako grupy państw
połączonych wspólnym organem rządzącym (Komisja, Rada,
Parlament), a nie tylko wspólnym interesem, jak w wypadku
konfederacji. Wbrew takim wnioskom rządcy z UE (oraz liczni opłaceni
zdrajcy, którzy aktywnie działają na arenie państw członkowskich)
propagują dalszą integrację europejską - ,,więcej Europy”, jak
zwykli powtarzać. Zwieńczeniem tych haseł miałby być rok 2015 i
nowy dokument w zamian dawnego Traktatu Lizbońskiego:
,,Fundamentalne Prawa Unii Europejskiej”.
Projekt wspomnianego dokumentu
już się ukazał. Zawiera 437 artykułów, zatem widzimy na pierwszy
rzut oka, że Unia nie ma najmniejszego zamiaru zerwać z biurokracją
i uprościć procesy legislacyjne (zainteresowanych tym, jak one
wyglądają obecnie odsyłam do działu video i wypowiedzi europosła
Marka Migalskiego). Tak de facto nowy traktat będzie miał na celu
wprowadzenie w Unii dwojakiego podziału – na państwa w pełni
członkowskie (które, jak powiedział jeden z twórców projektu,
,,biorą wszystko”) i państwa stowarzyszone (które, jak możemy
logicznie wywnioskować, będą tylko oddawać). Zostaną rozwiane
przynajmniej niektóre złudzenie, a w szczególności jedno, chyba
najważniejsze – nie istnieje nic takiego jak równość w Unii
Europejskiej. Ci wszyscy, którzy teraz zgrzytają zębami powinni
jednak zdać sobie sprawę, że coś takiego jak równość w
polityce międzynarodowej w ogóle nie ma racji bytu i dawno
powinniśmy przestać o niej marzyć. Każde z państw ma taką
pozycję, jaką sobie wywalczy, a ów nowy dokument miałby na celu
tylko tego potwierdzenie.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że
pośród grona projektantów wysoko sytuuje się niemiecka fundacja
Bertelsmanna, choć to akurat nie powinno być nazbyt wielkim
zaskoczeniem. Niemcy od początku istnienia Unii (jako takiej, bo
EWWiS było nastawione wręcz antyniemiecko) pchają cały projekt do
przodu, czerpiąc przy tym ogromne korzyści. Nie na darmo dodawali
do konstytucji wpis, że wszelkie unijne postanowienia musi najpierw
zatwierdzić Bundestag. W Polsce czy innych krajach członkowskich o
podobnym zapisie nie ma nawet mowy, zaś praktyka idealnie
odzwierciedla teoretyczne założenie wyższości prawa unijnego nad
polskim, angielskim lub francuskim.
Tymczasem Unia Europejska bez
traktatu uściślającego współpracę między państwami
członkowskimi czuje własną siłę, bo wypowiada wojnę...
Gazpromowi! Rosyjskiemu koncernowi zarzucono ,,stosowanie
nieuczciwych cen wobec klientów” oraz monopolistyczne ciągoty.
Oczywiście jasne jest, że to pierwsze może wystąpić przecież
tylko przy tym drugim, ponieważ bez monopolu tzw. ,,nieuczciwe ceny”
(czymkolwiek by nie były) są zwyczajnym strzałem w kolano. Warto
przy tym zaznaczyć, że Unia robi to wszystko z myślą o krajach
wschodnich, które to w głównej mierze uzależnione są od
rosyjskiego gazu. Nie trzeba wcale długo rozważać nad tym, jakie
mogą być skutki bezpośredniego naciskania na Gazprom – najgorszy
scenariusz to albo podwyższenie cen gazu, albo ,,przykręcenie
kurka”. Z kolei nie bardzo widać perspektywy sukcesu, skoro
wspaniałomyślne kraje zachodnie nie mają absolutnie żadnych
możliwości, by naciskać na Rosję (nie ulega wątpliwości, że
tam o czymś takim, jak zupełnie prywatne spółki nie ma mowy).
Nie sposób obiektywnie
stwierdzić, jaki jest cel owego sprzeciwu: czy ma to faktycznie
szlachetne pobudki (pomijając kwestię sensowności takiego
oficjalnego oskarżenia bez perspektyw), czy idea podszyta jest próbą
pogorszenia sytuacji kolejnych państw, by te w akcie desperacji
szukały pożyczek na zachodzie. Powszechnie przecież wiadomo, że
po krachu greckim ogromne kroki ku uwolnieniu się spod kurateli
unijnej podjęły Węgry, które spłaciły wszystkie swoje długi i
zerwały jednocześnie współpracę z Międzynarodowym Funduszem
Walutowym. Federaści z Brukseli na pewno przeczuwają zagrożenie,
jakie mogłoby wyniknąć z powtórzenia tego scenariusza w innych
państwach Europy Środkowej. Nagle rządy mogłyby dojść do
wniosku, że Unii wcale nie potrzebują...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz