Czas nagli, można powiedzieć, jeśli przyjdzie się przyjrzeć bliżej strukturom Unii Europejskiej oraz wszystkim szwom, które powoli zaczynają puszczać. Jeszcze dwa lata temu nie było mowy o nagłego oderwania się Węgier (de facto już wyszli oni z niemieckiej strefy wpływów bezpośrednich poprzez likwidację współpracy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym), o sprzeciwach Wielkiej Brytanii (której obywatele w przyszłym roku mają w referendum zdecydować czy w UE w ogóle zostaną), Irlandii i Hiszpanii (odmawiających finansowej ,,pomocnej ręki” Niemiec w trudnych czasach) czy Grecji (proszącej się już o bezpośrednią likwidację). Wbrew złudzeniu o swego rodzaju politycznym zastaniu zglobalizowanego świata sytuacja zmienia się praktycznie z roku na rok. Wprawdzie nie ma spektakularnych wiktorii nad siłami nieprzyjaciela, jednak granice (szczególnie te niewidzialne) powoli się przesuwają.
Kłopot to w szczególności dla wspomnianej Unii, a przez to dla Niemiec i Angeli Merkel, będącej od niedawna ponownie wybraną na przywódcę całej ,,Rzeszy”. Oczywiście jako poważna kanclerz zdaje sobie ona sprawę z tego, jak ma się sytuacja (nie jest też bynajmniej zdrajcą pokroju Sikorskiego) i wie również, że należy wreszcie zacząć działać szybciej. Nóż jest na gardle! Dlatego trzeba działać z nadzwyczajną sprawnością natychmiast... a przez to bezpośrednio, nie kryjąc faktycznie swoich działań. Z tej przyczyny Angela Merkle wprost powiedziała w swoim expose, iż należy dążyć do stworzenia w Europie supermocarstwa. Państwa członkowskie z kolei będą musiały się pogodzić z częściową utratą suwerenności. To jak wiemy bajki, bowiem suwerenności faktycznie kraje należące do UE nie mają, zaś sama Unia już jest supermocarstwem. Nie krył tego na przykład wspomniany zdrajca Radosław Sikorski podczas słynnego przemówienia, które ostatnio wygłosił w Niemczech. Unia to federacja – pisał wprost! Tymczasem nie ma takiej definicji (jeszcze?), mówiącej o federacjach nie będących państwami. Konfederacja – owszem! To tylko tymczasowy alians wiążący członków wspólnymi celami, zaś ustrój federalny określa istnienie konkretnych instytucji zwierzchnich ponad członkami.
Mówi zatem kanclerz Niemiec, że dopiero będzie to, co już jest. Co to faktycznie oznacza? Sprawa jest jasna – chodzi o krok naprzód. ,,Niemcy tylko wtedy będą silne, kiedy Europa się wzmocni”, mówi Merkel. Niemcy zaś nie powierzą rozbudowania własnej siły innym siłom, ale zajmą się tym same. Mamy tu zatem do czynienia z próbą przeforsowania jeszcze bardziej centralistycznej i totalitarnej doktryny, mającej w niedalekiej przyszłości zastąpić obecny system działania Unii. Zresztą to nie pierwszy raz. O koncepcji stworzenia państwa europejskiego pisałem już na blogu przynajmniej raz. Projekty te są szczegółowo opracowywane w postaci nowych traktatów, mających zastąpić ten z Lizbony. Tymczasem na różnych rozpoczyna się wielka ofensywa informacyjna. Ostatnio odnotowano podobny szturm w Wielkiej Brytanii...
Komisarz Viviane Reding zaproponował przekształcenie eurokołchozu w ,,Stany Zjednoczone Europy”. Przypomnę tylko, że komisarz jest w teorii przedstawicielem danego kraju w UE. Mamy zatem ciekawą sytuację – Brytyjczyk głosi powinność zlikwidowania państwa brytyjskiego na rzecz jakiś ,,Stanów Zjednoczonych”. Wyspiarze jednak pretendują do miana państwa poważnego, także władze nie pozostawiły na komisarzu suchej nitki i na nic się zdała obrona... Polaków, którym to ostatnio Cameron odmówił zasiłków. Warto tu zadać sobie jedno proste pytanie: czy fakt takiego wystąpienia Redinga jest czymś dziwnym, czymś niespodziewanym? Oczywiście nie. Takie posunięcie było jak najbardziej do przewidzenia. Otóż rośnie na wyspach siła Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), a wraz z nią nastroje eurosceptyczne. Przyczyniają się do tego między innymi imigranci – głównie Arabowie. Z tej przyczyny Unia musiała podjąć odpowiednie działania w celu zapobieżenia porażki w nadchodzącym referendum. Przypadek wystąpienia z UE Wielkiej Brytanii mógłby bowiem spowodować ,,efekt domina” z czego zdaje sobie sprawę Angela Merkel. Unię trzeba utrzymać przynajmniej przez jakiś czas zanim nie domknie się tego projektu, który możemy śmiało nazwać IV Rzeszą.
Niestety my nie mamy tego szczęścia, by posiadać polityków godnych jakiegokolwiek zaufania (Zd)Radek Sikorski nieomal błagał Niemcy o chwycenie mocniej sterów rozpadającego się kołchozu ,,Europa”, zaś Donek i Bronek tylko czekają na kolejne dyrektywy – od tego tu w końcu są. Zbawieniem byłoby dla tej zgrai nieudaczników oddanie swoich obowiązków – związanych głównie z płodzeniem bzdurnej legislacji - ,,wielkorządcom” z Brukseli. Zbawieniem byłby Pakt Zachodnioeuropejski w zamian armii narodowych i zupełne zniesienie granic. Niemcom oczywiście nie jest to potrzebne, jeśli chodzi o Polskę – oni przejmują rynek bez potrzebny rewizji traktatów. Posiadają większościowe udziały w niemal wszystkich polskich czasopismach, że o supermarketach nie wspomnę. Granica też powoli jest przesuwana – mają dwa mosty prowadzące do Świnoujścia (trasa 110 i 111 – wystarczy sprawdzić w Google Maps), zaś my posiadamy tylko 1, zdezelowany prom (w każdej chwili może zatonąć, więc nie ręczę za prawdziwość tej informacji). Cóż więc dla Niemiec taka Polska? Ano nic. Są jednak silniejsi przeciwnicy...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz