Sprawa przyłączenia Turcji do
Unii Europejskiej ciągnie się już prawie dwadzieścia sześć lat.
14 kwietnia 1987 roku nadeszła z Ankary oficjalna aplikacja o chęci
przystąpienia do Wspólnoty. Sprawa jednak toczy się dalej, budzi
kontrowersje – nierzadko te same od dziesięcioleci – a
rozwiązania jak do tej pory nie widać. I choć wydawałoby się, że
eurokraci nie są w stanie odmówić nikomu, kto gwarantowałby
rozszerzenie się ich wymarzonego superpaństwa, to rzeczywistość
jest inna. Odmówiono bowiem Maroku i Wyspom Zielonego Przylądka,
choć członkostwo tych krajów aktywnie rozważano, jakby w ogóle
leżały one w Europie...
Dlatego też w przypadku Turcji
niezbyt mocnym argumentem jest to, iż leży ona w ogromnej
większości na terenie Azji. Geograficzne przesłanki nie mają
zatem większego znaczenia, a przesłanki historyczne są jeszcze
mniej pewne. Turcja bowiem (wówczas jako Imperium Osmańskie)
zajmowała swego czasu (ok. XVII wieku) Attykę, Bałkany (aż pod
Wiedeń) oraz Krym (choć w tym wypadku nie bezpośrednio, a przez
swoich lenników – Tatarów). Kolejną przesłanką historyczną
jest również wpływ, jaki wywarła Turcja na kraje ówczesnego
świata. Miało to na tyle ogromne znaczenie, że już w XVI wieku
Francja podpisała z Osmanami traktat pokojowy przeciwko Habsburgom,
co niejako zapoczątkowało stawianie własnych politycznych korzyści
ponad sprawami cywilizacyjnymi (czego jednak nie można wrzucić do
worka z międzynarodowymi przestępstwami bez głębszej analizy).
Niemały wkład wniosła również Turcja chociażby w kulturę
bałkańską albo przez swych kupców handlujących aktywnie przede
wszystkim z państwami włoskimi.
Dodać także warto, iż Turcja
– przeciwnie do innych krajów o arabskim rodowodzie – odrzuciła
prawo szariatu w 1924 roku poprzez obalenie kalifatu. Od tamtej pory
państwo tureckie przypomina bardziej laicki model republik
europejskich (z alfabetem łacińskim, kalendarzem gregoriańskim i
typowo zachodnim strojem) niż tych ze Wschodu. Jednakże na tym
podobieństwa w zasadzie się kończą. Dalej zaczyna się bowiem
przepaść różnić i podziałów – od spraw religijnych
począwszy, a na cywilizacyjnych skończywszy.
Kwestia ,,islam turecki a
europejskie chrześcijaństwo” stała się jednym z podstawowych
argumentów eurokratów przeciwko przyjęciu Turcji do UE. Dziwaczne
to jednak sformułowanie, bo przecież niedługie poszukiwania
wystarczą, by się upewnić, że rządcy z Brukseli dawno już
odrzucili wszelkie wartości cywilizacji łacińskiej, której
przecież Kościół katolicki i sam katolicyzm jest twórcą.
Zerwano z wszelkimi przejawami transcendencji, rezygnując między
innymi z odniesienie do Boga w preambule do Traktatu Lizbońskiego.
Żaden to zatem argument w ustach tych, którzy wyparli się
religijnej spuścizny Europy i na co dzień zajmują się aktywnym
promowaniem sodomii. Owszem, nie sposób odmówić niektórym
europosłom (często tzw. ,,federastom”) wiary – często może
nawet gorliwej. Mimo to pytanie pozostaje: gdzie byli ci wszyscy,
kiedy forsowano preambułę do Traktatu Lizbońskiego? Gdzie byli –
i są – ci wszyscy, kiedy we Francji, Holandii, Belgii, Szwecji,
Hiszpanii i Niemczech gwałci się prawa rodziny, oddając je
związkom sodomitów? Podnoszą oni krzyk tylko wówczas, gdy na
Węgrzech Orban wpisuje do Konstytucji prawdziwie chrześcijańskie
zasady. Dlatego też tezę podtrzymuję – niech nie próbują
udawać ci wszyscy bezbożnicy pobożnych, kiedy zaczynają naciskać
ze Wschodu Turkowie.
Wbrew tym wszystkim potyczkom na
argumenty między zwolennikami i przeciwnikami przystąpienia Turcji
do Unii sytuacja pozostaje obecnie dość jasna: aplikacja Turcji
albo zostanie odrzucona, albo się odwlecze, a to za sprawą dwóch
zasadniczych spraw – ciągłej okupacji Cypru północnego przez
tureckie wojska oraz problemu z Kurdami (zarówno jego obecnego
wymiaru, jak i przeszłości, która rzuca na demokrację turecką –
tak przecież usilnie wymaganej przez eurokratów – mroczny cień).
Nie pomogły tym bardziej niedawne protesty w Stambule, wymierzone
przeciwko rządom premiera Erdogana, mimo że obyło się bez –
zapowiadanej przecież – interwencji policji i ulicznych starć z
demonstrantami. W odpowiedzi Komisja Europejska zamierza przyjrzeć
się reformom, które rząd Erdogana zapowiedział uczynić. Po
zdaniu szczegółowego raportu rozmowy z Turcją zostaną wznowione w
październiku.
Sprawa turecka ma jeszcze jedną
stronę medalu. Przyłączenie do Unii państwa, które graniczy z
Syrią czy Iranem może przyczynić się do łatwiejszego
przekraczania unijnej granicy przez terrorystów. Ponadto państwom
członkowskim zagrozić może również fala nielegalnych imigrantów,
z którymi w przyszłości mogą być spore problemy, skoro zachodnia
Europa momentami drży od natłoku przybyszów jak najbardziej
legalnych.