Felietony i komentarze

wtorek, 25 czerwca 2013

Więcej arabów?


Sprawa przyłączenia Turcji do Unii Europejskiej ciągnie się już prawie dwadzieścia sześć lat. 14 kwietnia 1987 roku nadeszła z Ankary oficjalna aplikacja o chęci przystąpienia do Wspólnoty. Sprawa jednak toczy się dalej, budzi kontrowersje – nierzadko te same od dziesięcioleci – a rozwiązania jak do tej pory nie widać. I choć wydawałoby się, że eurokraci nie są w stanie odmówić nikomu, kto gwarantowałby rozszerzenie się ich wymarzonego superpaństwa, to rzeczywistość jest inna. Odmówiono bowiem Maroku i Wyspom Zielonego Przylądka, choć członkostwo tych krajów aktywnie rozważano, jakby w ogóle leżały one w Europie...
Dlatego też w przypadku Turcji niezbyt mocnym argumentem jest to, iż leży ona w ogromnej większości na terenie Azji. Geograficzne przesłanki nie mają zatem większego znaczenia, a przesłanki historyczne są jeszcze mniej pewne. Turcja bowiem (wówczas jako Imperium Osmańskie) zajmowała swego czasu (ok. XVII wieku) Attykę, Bałkany (aż pod Wiedeń) oraz Krym (choć w tym wypadku nie bezpośrednio, a przez swoich lenników – Tatarów). Kolejną przesłanką historyczną jest również wpływ, jaki wywarła Turcja na kraje ówczesnego świata. Miało to na tyle ogromne znaczenie, że już w XVI wieku Francja podpisała z Osmanami traktat pokojowy przeciwko Habsburgom, co niejako zapoczątkowało stawianie własnych politycznych korzyści ponad sprawami cywilizacyjnymi (czego jednak nie można wrzucić do worka z międzynarodowymi przestępstwami bez głębszej analizy). Niemały wkład wniosła również Turcja chociażby w kulturę bałkańską albo przez swych kupców handlujących aktywnie przede wszystkim z państwami włoskimi.
Dodać także warto, iż Turcja – przeciwnie do innych krajów o arabskim rodowodzie – odrzuciła prawo szariatu w 1924 roku poprzez obalenie kalifatu. Od tamtej pory państwo tureckie przypomina bardziej laicki model republik europejskich (z alfabetem łacińskim, kalendarzem gregoriańskim i typowo zachodnim strojem) niż tych ze Wschodu. Jednakże na tym podobieństwa w zasadzie się kończą. Dalej zaczyna się bowiem przepaść różnić i podziałów – od spraw religijnych począwszy, a na cywilizacyjnych skończywszy.
Kwestia ,,islam turecki a europejskie chrześcijaństwo” stała się jednym z podstawowych argumentów eurokratów przeciwko przyjęciu Turcji do UE. Dziwaczne to jednak sformułowanie, bo przecież niedługie poszukiwania wystarczą, by się upewnić, że rządcy z Brukseli dawno już odrzucili wszelkie wartości cywilizacji łacińskiej, której przecież Kościół katolicki i sam katolicyzm jest twórcą. Zerwano z wszelkimi przejawami transcendencji, rezygnując między innymi z odniesienie do Boga w preambule do Traktatu Lizbońskiego. Żaden to zatem argument w ustach tych, którzy wyparli się religijnej spuścizny Europy i na co dzień zajmują się aktywnym promowaniem sodomii. Owszem, nie sposób odmówić niektórym europosłom (często tzw. ,,federastom”) wiary – często może nawet gorliwej. Mimo to pytanie pozostaje: gdzie byli ci wszyscy, kiedy forsowano preambułę do Traktatu Lizbońskiego? Gdzie byli – i są – ci wszyscy, kiedy we Francji, Holandii, Belgii, Szwecji, Hiszpanii i Niemczech gwałci się prawa rodziny, oddając je związkom sodomitów? Podnoszą oni krzyk tylko wówczas, gdy na Węgrzech Orban wpisuje do Konstytucji prawdziwie chrześcijańskie zasady. Dlatego też tezę podtrzymuję – niech nie próbują udawać ci wszyscy bezbożnicy pobożnych, kiedy zaczynają naciskać ze Wschodu Turkowie.
Wbrew tym wszystkim potyczkom na argumenty między zwolennikami i przeciwnikami przystąpienia Turcji do Unii sytuacja pozostaje obecnie dość jasna: aplikacja Turcji albo zostanie odrzucona, albo się odwlecze, a to za sprawą dwóch zasadniczych spraw – ciągłej okupacji Cypru północnego przez tureckie wojska oraz problemu z Kurdami (zarówno jego obecnego wymiaru, jak i przeszłości, która rzuca na demokrację turecką – tak przecież usilnie wymaganej przez eurokratów – mroczny cień). Nie pomogły tym bardziej niedawne protesty w Stambule, wymierzone przeciwko rządom premiera Erdogana, mimo że obyło się bez – zapowiadanej przecież – interwencji policji i ulicznych starć z demonstrantami. W odpowiedzi Komisja Europejska zamierza przyjrzeć się reformom, które rząd Erdogana zapowiedział uczynić. Po zdaniu szczegółowego raportu rozmowy z Turcją zostaną wznowione w październiku.
Sprawa turecka ma jeszcze jedną stronę medalu. Przyłączenie do Unii państwa, które graniczy z Syrią czy Iranem może przyczynić się do łatwiejszego przekraczania unijnej granicy przez terrorystów. Ponadto państwom członkowskim zagrozić może również fala nielegalnych imigrantów, z którymi w przyszłości mogą być spore problemy, skoro zachodnia Europa momentami drży od natłoku przybyszów jak najbardziej legalnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz