Na ostatnim zjeździe w Jałcie,
gdzie dyskutowane w obecności międzynarodowych przedstawicieli nad
przyszłością Ukrainy, gromkim śmiechem została potraktowana
wypowiedź doradcy prezydenta Władimira Putina, Siergieja Głaziewa
. Na tyle zdobyła się ,,wielka zjednoczona Europa”, słuchając
gróźb, jakie przewidywał rosyjski ambasador w sytuacji, gdyby
Ukraina rzeczywiście wstąpiłaby do struktur Unii Europejskiej. I
niestety wiele z jego słów miało jak najbardziej pokrycie w stanie
rzeczywistym. Niestety – dodajmy – ponieważ państwo polskie już
w tych strukturach jest, więc tym bardziej odczuwamy m.in.
mitologię, jaka płynie za określeniem ,,europejskiego wolnego
rynku”. Doświadczyliśmy tego na własnej skórze i przed tym
także przestrzegał Ukraińców wysłannik rosyjski.
Oczywiście do podobnych
wniosków można dojść po krótkim przeanalizowaniu gospodarek
krajów członkowskich w UE i nie potrzebne są tu dywagacje
przedstawicieli Moskwy. Nie to zresztą jest dla Ukrainy największym
brzemieniem (a przynajmniej nie na początku). Rosyjski ambasador
dodał również, że w przypadku podpisania traktatów przez rząd
Ukrainy Moskwa będzie zmuszona wystosować różnego rodzaju sankcje
handlowe. Tymczasem dwa miesiące po wspomnianej konferencji Gazprom
wysunął w kontekście Ukrainy żądanie, by ta spłaciła swoje
długi – zalega bowiem już od sierpnia z opłatami za dostarczony
surowiec. Nasz wschodni sąsiad ma być zaległy z blisko 882
milionami dolarów, których – jak stwierdził Aleksjej Miller –
gazowy monopolista nie może swojemu wieloletniemu klientowi darować.
Mamy tu zatem do czynienia z bezpośrednim spełnieniem się
jałtańskiej groźby Głaziewa. Co najgorsze premier Ukrainy, Mykoła
Azow, wprost oznajmił, że jego kraj będzie stopniowo wycofywał
się ze współpracy z Gazpromem na rzecz odnawialnych źródeł
energii... co przecież wymusza na nim (albo przynajmniej wkrótce
będzie to robić) Unia Europejska.
Tak czy inaczej nasz wschodni
sąsiad posiada kontrakt z Federacją Rosyjską do 2019 roku, w
którym zobowiązała się do regularnego kupowania gazu od
rosyjskiego koncernu. Owocna współpraca może jednak szybko się
zakończyć, jeśli długi nie zostaną spłacone. Zapewnienia o
wsparciu budżetowym Ukrainy przez finanse UE jakoś nie znajduje w
momencie kryzysu uzasadnienia – żaden z brukselskich wielmożów
nie wypowiedział się w tej sprawie, więc o oficjalnym stanowisku
Unii w ogóle nie może być mowy. Rosja tymczasem robi, co może, by
ostatecznie zniechęcić Ukrainę do zrzeszenia się pod
protektoratem niemieckim, chociaż efekty mogą być zgoła inne –
upadający budżety Ukrainy ktoś w końcu musi ratować, a Bruksela
od lat udowadnia, że gotowa jest ofiarować pieniądze wszelkim
upadającym państwom. Za to z kolei płacą państwa członkowskie,
czyli między innymi Polska – będziemy zatem łożyć pieniądze
na ratowanie naszego potencjalnego konkurenta na europejskim rynku.
Ofensywa gazowa to już drugi
krok, jaki podjęła Rosja w sprawie ukraińskiej. W sierpniu
bieżącego roku została zaostrzona kontrola na granicach w kwestii
towarów eksportowych, co wkrótce może zaowocować zamknięciem się
rynku rosyjskiego dla niektórych ukraińskich wyrobów. Może
jeszcze w tym roku usłyszymy o ,,niezależnych” laboratoriach,
które podczas badania próbek ukraińskiej żywności natrafią na
elementy nienadające się do spożycia.
Trudno sobie w zasadzie
wyobrazić, jakie jeszcze kroki może podjąć Rosja – może będzie
to nagłe poparcie dla Tatarów, głoszących idee założenia
własnego państwa na Krymie albo dojdzie do jakiegoś wypadku na
pograniczu ukraińsko-białoruskim podczas kolejnych manewrów? Nie
sposób przewidzieć. Mimo wszystko powinno się chyba założyć w
ciemno, że tragiczny w skutkach traktat o stowarzyszeniu Ukrainy z
UE ostatecznie zostanie podpisany, a państwa członkowskie (głównie
te środkowoeuropejskie, stanowiące pierwszą linię obrony Niemiec
przed zakusami Moskwy) winny się do tego przygotować. Niestety o
jakichkolwiek polskich działaniach nie może być mowy – czy to
ten rząd, czy następny. Inne rozkazy zostały wydane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz