Felietony i komentarze

czwartek, 19 grudnia 2013

Ukraina: za i przeciw


Często powtarzają się na popularnych portalach informacyjnych komentarze typu ,,Czego znów ta Ukraina?”, ,,Nie obchodzi mnie to” itp. Zasadniczo nic dziwnego, bowiem faktycznie z reguły zaledwie 10-20 % społeczeństwa jest realnie zainteresowana polityką, zaś reszta woli śledzić sprawy zgoła inne (jak chociażby ta najbardziej współczesna ,,Matka małej Madzi”). Łapią się oni przy tym na tzw. ,,tematy zastępcze” budowane i ciągnięte wciąż po to, by od rzeczywiście istotnych spraw odwrócić uwagę. Oczywista oczywistość, że ośmielę się zacytować.
W każdym razie Ukraina nie stanowi bynajmniej tematu zastępczego. Wprawdzie kwestia została już na dobre rozstrzygnięta (choć wcale nie powiedziane, że owo rozstrzygnięcie będzie przez wieczność aktualne), to jednak z rozegranego scenariusza wciąż możemy wyciągnąć ciekawe wnioski. Jak wiemy nasz wschodni sąsiad miał dwa wyjścia – Rosja i Unia Europejska. Janukowycz forsował usilnie pojednanie z Putinem, a tymczasem opozycja oraz część mieszkańców Kijowa (dodajmy: niezbyt duża część, bo w sumie uzbierał się blisko milion osób, a z innych miast jakoś nie dobiegały wieści o protestach poparcia dla ,,Majdanu”) wyrażała chęć integracji z UE. Sama Unia zaś nie wyglądała bynajmniej na zainteresowaną rozmowami, bo i nie pojawiły się jakiekolwiek wyraźniejsze interwencje, mimo że w przypadku stosunkowo niewielkich zmian konstytucyjnych na Węgrzech galimatias wywołano niemały.
Przesądzone – można powiedzieć. Janukowycz podpisał porozumienie z Rosja, a do Unii odwrócił się plecami. Cóż, scenariusz do tego odwrotny powtórzył się już w Polsce przed kilkoma laty, kiedy to my mieliśmy za zadanie wybrać między Wschodem a Zachodem. Przyjrzyjmy się zatem temu, co tak właściwie otrzymała Ukraina oraz to, co dostaliśmy my za przyłączenie się do eurokołchozu.
Po pierwsze: dotacje. Najbardziej rozpowszechnionym plusem Unii miały być owe pieniądze, które to takim zalewem miały do nas płynąć zaraz po przystąpieniu, a także później. I o ile na początku zastrzyk dla budżetu pobudził gospodarkę (chociaż możliwe, że ten wzrostowy proces rozwinął się dzięki zrzuceniu jarzma socjalizmu), o tyle później, czyli obecnie, nie kolejne pieniądze nie mają większego znaczenia. Mimo tego propaganda trwa – w telewizji lecą spoty reklamowe, na każdym niemalże budynku widnieje etykietka, że finansowane z funduszy UE itd. Niby to wsparcie dla samorządów. Tymczasem te, choć się rozwijają, również się zadłużają. Co w takim razie jest nie tak? Proste: Unia zobowiązuje rejon, w który wtłoczone są pieniądze do pokrycia 10% kosztów danej inwestycji. I tak oto gminy muszą dopłacać kwoty, których normalnie nie mogłyby wtłoczyć. Oczywiście dotacji brać nie trzeba, jednak skoro były obiecane... resztę możemy sobie dopowiedzieć sami.
Drugim elementem była swoboda podróżowania (a zatem i pracy w innych krajach Europy) oraz przepływu kapitału. Zasadniczo był to warunek konieczny, żeby w ogóle uczestniczyć w gospodarce Europy. Unia stosuje protekcjonizm względem swoich towarów, ułatwiając współpracę tym, którzy do niej należą. Jest to swego rodzaju terror gospodarczy, blokujący państwo zachodnie rynki zbytu. Wyjątkiem zatem jest tu chyba jedynie swoboda poruszania się bez paszportów... ale nie konno! Podobnie i bez psa lub kota! W takim wypadku należy zabrać ze sobą stertę dokumentów na temat zwierzęcia.
I tyle z naszych korzyści. Wad chyba nie muszę wymieniać, skoro zajmuję się tym w zasadzie co tydzień. Co tymczasem dostała Ukraina? Na sam początek korzystną sprzedaż państwowych obligacji (czyli w konsekwencji zmniejszenie długu publicznego), co można porównać do wspomnianego powyżej początkowego zastrzyku finansów, jaki dostała Polska od UE. Poza tym korzystną sprzedaż gazu (po 1/3 ceny). Tego chyba nie trzeba w ogóle komentować – jeden z podstawowych surowców współczesności za połowę ceny. Dodajmy przy tym, że straty Rosja zapewne zechce odbić sobie na innych państwach, co nie wróży nam za dobrze. Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz zaświadcza, że jego umowa z Rosją nie wyklucza pod żadnym względem integracji europejskiej, co zasadniczo można przyjąć dwojako – z jednej strony nawet Turcja stara się o członkostwo, mimo że dalej jej znacznie od UE niż współczesnej Ukrainie; z drugiego zaś frontu taki niepozorny, zdawałoby się, krok na Wschód może de facto oznaczać bardzo wiele.
Jedno pozostaje pewne – ani Unia, ani Rosja nie są dziś dla państwo środkowoeuropejskich odpowiednią alternatywą. Od zawsze środkowa Europa gryzła się zarówno ze Wschodem, jak i z Zachodem. W przeszłości jednak miała ku temu możliwości w postaci Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a dziś skazana jest na łaskę tyranów. Wiemy jednak jedno – na Ukrainie nie prędko zobaczymy jakąkolwiek poważną manifestację sodomitów, bo i Putin zakazał promowania tej ideologii w Rosji, zaś u nas, w Polsce, w taj materii zło dopiero się zaczyna.

PS

Zapraszam wszystkich czytelników do zapoznania się z działem ,,Audio i video”, gdzie zamieściłem film na temat kłamstw funduszy unijnych. Porządna analiza na temat wszelkich propagandowych łgarstw – szczególnie dla tych, którzy wciąż twierdzą, że jesteśmy coś Unii winni. 

sobota, 14 grudnia 2013

Domowa Fabryczka


Witam wszystkich czytelników!

Tym razem mam zaszczyt zaprosić Państwa na stronę o zgoła odmiennej tematyce. Wszystko dla tych, którzy poszukują ciekawego przepisu na nowe danie, projektu ozdoby świąteczne, elementów plastycznych itp. Zapraszam! 

http://domowafabryczka.blogspot.com

czwartek, 12 grudnia 2013

Świat się zmienia


Pacyfizm – bożyszcze współczesnych ludzi stawiane niemal na równi z osławioną neutralnością światopoglądową. Czym jest? Pojęcie to oznacza ni mniej ni więcej nastawienie ukierunkowane na osiągnięcie powszechnego pokoju. Co w tym złego? Ano to, że ów światowy ład próbuje się często osiągnąć nie bacząc na konsekwencje czy metody (ograniczające zwykle ludzką wolność). Ponadto pokój stanowi rzecz nadrzędną w każdym przypadku, więc staje się niejako nowym bogiem, a sam pacyfizm nową religią. Doktryna ta wiąże się zwykle ze szczytową wręcz naiwnością, pragnącą wierzyć, że do sprawiedliwego, dobrego pokoju nie dążą tylko sami pacyfiści, ale w ogóle wszyscy ludzie. Ci zaś z kolei, którzy oficjalne deklarują sprzeciw wobec tejże idei powinni zostać odstrzeleni... jak najbardziej w sposób pokojowy.
I tak oto przed kilkoma dniami wojska Francuskie lecące do Afryki nie zmierzały tam, by wywołać konflikt wojny, lecz w celu rozpoczęcia ,,operacji pokojowej”. Ten termin stworzyło zresztą ONZ i korzysta z niego – jak widać – po dzień dzisiejszy. Tylko idiota (mówiąc wprost) wciąż będzie wierzył w owe pokojowe działania, czytając kilka dni po wspomnianym wyruszeniu o trupach w stolicy jednego z afrykańskich państw. To w każdym razie żadna nowość – przywykliśmy do tego typu informacji studiując medialne doniesienia o kolejnych wyprawach Amerykanów na Bliski Wschód lub czytając w książkach na temat fiaska w Wietnamie.
Doktryna pacyfistyczna wyznaje również, że dążenia pokojowe będą się potęgować z czasem aż nastanie raj na Ziemi. Pytanie, jak w ogóle ktoś wierzący w słowa Pisma Świętego może uznać taką ideę za prawdziwą pominę, bo stratą czasu byłoby próbowanie dochodzenia prawdy. W parze z wspomnianą koncepcją idzie twierdzenie, iż koniunktura międzynarodowa nie ulegnie już nigdy zmianie – nigdy nie dojdzie do rewizji jakiś granic, a przede wszystkim nie odbędzie się to w wyniku wojny. I gdy na chłodno analizuje się politykę międzynarodową wniosek ten faktycznie się nasuwa na myśl – nie tylko pacyfistom, jak mniemam. Jednak czy nie myślano tak już kiedyś?
Sięgnijmy do historii. Obecnie bowiem forsuje się teorię, że to dzięki Unii Europejskiej (między innymi) taki powszechny pokój jest w ogóle możliwy. W myśl tej zasady to właśnie UE dostała swego czasu pokojową nagrodę Nobla. Przecież to fenomen! Cały kontynent tyle lat w pokoju... czyżby faktycznie fenomen?
Nie, nie i po trzykroć nie! Pierwszy konflikt, który ogarnął niemal cały świat nazwany został ,,wojnami napoleońskimi”. Znamy treść kryjącą się pod tym pojęciem, bo nasi przodkowie aktywnie brali udział w tychże wydarzeniach. Napoleon, jak również wiemy, upadł, a w celu przywróceniu ogólnoświatowego porządku zebrano się na Kongresie Wiedeńskim. Tutaj to po raz pierwszy największe mocarstwa (Austria, Prusy i Rosja) zaczęły układać zasady koegzystencji Europy i innych kontynentów. Ba! Powołano nawet Święte Przymierze, które miało przestrzegać zasad zawartych w postanowieniach wiedeńskich. Jakieś podobieństwo z naszym umiłowanym ONZ! Jest tylko jedna różnica – traktatu wcielającego w życie wspomniany twór nie aprobował papież, jak i Wielka Brytania (ta jednak aprobowała zawarte w nim postanowienia). Rzym pozostał przeciwny, zdając sobie sprawę z groźby.
Epizod ten zakończyła ostatecznie I wojna światowa – największa wojna wszech czasów. A co było po niej? Kolejna dawna ,,Unia Europejska” określona jako Liga Narodów. W tym wypadku podobieństwo do UE jest jeszcze wyraźniejsze: Liga przyłączyła do siebie Niemcy dopiero po jakimś czasie (były one przecież powszechnym wrogiem po I WŚ); podobnie Europejska Wspólnota Węgla i Stali powstała jako opozycja wobec Niemiec i dopiero później przyjęła je do związki. Co jeszcze? Liga Narodów za podstawowy cel swojej egzystencji powzięła... powszechne rozbrojenie! Tak, to żaden mit czy mało znaczące głos jakiegoś marnego przedstawiciela. To był najwyższy cel, przyświecający Lidze. Stowarzyszenie to upadło jednak i wybuchła II wojna światowa.
Co dalej? Możliwe, że schemat się powtórzy (jak dzieje się to w historii) albo zostanie przełamany na rzecz nowych rozwiązań. Jedno pozostaje pewne: światowy, wieczny pokój zapanuje po powtórnym przyjściu Zbawiciela – a tym na pewno nie są ani Niemcy, ani Francja, ani Rosja, ani żaden inny kraj głoszący pacyfistyczne idee. Podstaw zaś pod przyszły konflikt (lub konflikty) jest wiele. Szkocja – w 2014 roku odbędzie się tam referendum w sprawie niepodległości i odłączenia się od Wielkiej Brytanii. Hiszpania – Baskowie protestują nie od dziś, zaś rząd nie zezwolił na referendum w Katalonii, mające zatwierdzić odłączenie się tego ,,województwa” od państwa hiszpańskiego. Niemcy – Bawarczycy nie od dziś podkreślają chęć do stworzenia niepodległego państwa (które zasadniczo funkcjonuje w nazwie). Polska – Ruch Autonomii Śląska liczy... właśnie na autonomię; niektórzy jego członkowie twierdzą, że taki stan rzeczy jest nieunikniony. Ukraina – Krym zamieszkują w większości Rosjanie, a do tego zgłaszają do niego pretensje Tatarzy.

Wymieniać można wiele, a i to z pominięciem tych krajów, które powoli odsuwają się od Unii Europejskiej (Irlandia, Wielka Brytania, Węgry). To oczywiście sam środek Europy, a nie żadne odległe Emiraty Arabskie czy tonące w pożodze kraje Bliskiego Wschodu. To niemalże nasz podwórek, nasze granice. Tym bardziej podobne koncepcje nabiorą siły, kiedy narody zaczną zanikać z jeszcze większą intensywnością, jak teraz. Czy to źle? Może. Warto jednak, jak sądzę, po prostu mieć to wszystko na uwadze i nie dać się zaskoczyć. Wiemy przecież, że możemy liczyć tylko na siebie – państwa już nie ma. 

poniedziałek, 9 grudnia 2013

O polskiej tradycji politycznej



Witam wszystkich czytelników po raz kolejny!
Chyba pierwszy raz w historii tego bloga mam zaszczyt zaprezentować tekst spoza portalu suwerenni.blogspot.com. Zapraszam do przeczytania mojego artykułu opublikowanego na łamach czasopisma Libertas:


Życzę miłej lektury! 

środa, 4 grudnia 2013

Centralny Aparat Przemocy w ,,akcji"

Zapowiadane już wcześniej wideo na temat brutalnej interwencji Centralnego Aparatu Przemocy podczas Marszu Niepodległości, w wyniku której stracił przytomność przypadkowy przechodzień. Zapraszam do działu ,,Audio i video"! 

Kontrrewolucja Środkowej Europy


Węgry – kraj wyklęty, jak moglibyśmy powiedzieć, przez bogów współczesnego Olimpu, czyli – posługując się dużym skrótem – niemal wszystkich brukselskich politykierów oraz wszelkich mętów wokół tego ,,jedynego słusznego” ośrodka zgromadzonych. Oczywiście nie chodzi o Węgry jako takie, ale raczej o Węgry Wiktora Orbana – niedemokratyczne, nietolerancyjne i niepostępowe. Cóż z tego, że premiera wybrała zdecydowana większość obywatele (na tyle liczna, że może on sam sprawować władze i nie bawić się w koalicję)? Jeśli Bruksela – naczelny stróż światowej demokracji – mówi, że zasady naszego umiłowanego ustroju zostały złamane, to tak właśnie się stało. I ile argumentów by przeciwko tym tezom nie wytaczać lud dalej będzie wierzył w owe zapewnienia o skorumpowanej, odległej władzy, której sam nawet obrać nie może.
Tak czy inaczej Węgry stanowią ogromny precedens. Już nie tylko silna Wielka Brytania grozi opuszczeniem eurokołchozu (niedawno przegłosowano ustawę, która zapewnia referendum w tej sprawie w 2017 roku), lecz także maleńkie państewko na granicy Bałkanów zaczyna budować instytucje, mogące zapewnić mu w przyszłości samodzielność i suwerenność. I o ile wybryki Wielkiej Brytanii to raczej próby zastraszenia Brukseli w celu wyciągnięcia z jej skarbca, jak największej ilości gotówki, o tyle Węgry wydają się grać zupełnie inną polityką. Orban zakończył przecież współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, spłacając jednocześnie długi zaciągnięte w przeszłości. Jednocześnie do konstytucji Węgier wraca paragraf o Koronie św. Stefana – artefakcie, pamiętającym jeszcze dzieje sprzed tysiąca lat. Jednocześnie Orban dodaje do ustawy zasadniczej zapis o roli tradycyjnych małżeństw.
Mamy zatem precedens – przy postępującym w Europie Zachodniej marksizmie samo centrum naszego kontynentu wydaje się cywilizacyjnie odbijać od paradygmatów forsowanych usilnie przez Unię. Zresztą to nic dziwnego, jeśli popatrzymy na historię. W XVI wieku to właśnie państwo węgierskie stanowiło silne oparcie dla papiestwa za co spotkał je koniec w Bitwie pod Mohaczem, w której Turcy rozgromili wojska węgierskie przy cichej aprobacie cesarzy niemieckich i ich stronnictwa. Ba! Nawet ówczesny król Korony Polskiej – Zygmunt I Stary nie przybył z odsieczą swojemu bratankowi, degustując się sekularyzacją Prus i utworzeniu pierwszego protestanckiego państwa świata. Na obronę Węgier łożyła wówczas pieniądze tylko jedna strona areny politycznej – papiestwo. Zresztą taki był plan: po ogromnych stratach finansowych Rzymu cesarz niemiecki miał otwartą drogę na Watykan. Nic dziwnego, że wkrótce po Mohaczu następuje sacco di Roma –doszczętne splądrowanie Wiecznego Miasta właśnie przez wojska cesarskie. Oczywiście o tym w szkołach się nie mówi, mimo że wydarzenie to zmieniło bieg historii.
Wróćmy jednak do współczesności. Dzisiaj Węgry wydają się odbudowywać dawną, konserwatywną siłę, opierając się przy budowie własnego państwa właśnie na zasadach chrześcijańskich. Podobnie dzieje się także w innych krajach. Ostatni Chorwaci w referendum wprowadzili do konstytucji zapis o tradycyjnym małżeństwie jako jednostce szczególnie chronionej. Wszystko to odbyło się wbrew woli lewackiego rządu, który to odgrażał się, że przez taki zapis Chorwacja może zostać uznana za kraj nietolerancyjny. Straszne! Całe szczęście idioty nie słuchało 66 procent chorwackiego społeczeństwa.
Również w Polsce możemy poszczycić się pewnymi sukcesami na tym polu, bowiem w styczniu tego roku Sejm RP odrzucił wniosek o legalizacje związków partnerskich, czym nie tyle dodał zapis o ochronie małżeństwa (bowiem u nas obowiązuje taki od dawna), o ile obronił tenże artykuł. Oczywiście na sprawach małżeńskich problemy z postępującym marksizmem się nie kończą i trudno cieszyć się tu z jakiegokolwiek sukcesu, kiedy ulicami wciąż przez jakiś czas przechodzą parady sodomitów, a na Placu Zbawiciela w Warszawie stoi (a raczej stała) tęcza – symbol wszelkiego pedalstwa (szczęśliwie spalony). Wciąż zasadniczą sprawą pozostają kwestie gospodarki, ogarnięte przez tą samą ideologię marksistowską, która próbuje burzyć kulturę. Niestety konserwatywny, wolnorynkowy elektorat zmuszony jest głosować na Janusza Korwia-Mikke, bo jak do tej pory scena polityczna nie dorobiła się innych piewców uwolnienia rynku.

Tak czy inaczej wygląda na to, że to właśnie centrum Europy może stać się za kilka/kilkanaście lat miejscem przełomu, gdzie ostatecznie marksizm zostanie odrzucony. W to należy wierzyć, to należy promować, na to czekać... i o to się modlić. A nuż dożyjemy lepszych czasów. 

niedziela, 1 grudnia 2013

Ukraińska niedziela


Od przeszło tygodnia Ukrainą targają protesty, a wszystko za sprawą decyzji prezydenta Wiktora Janukowicza, który zaprzestał przygotowań, mających na celu wprowadzenie w niedalekiej przyszłości państwa naddnieprzańskiego do Unii Europejskiej. Powszechnie zaś wiadomo, że jeżeli nie Europa, to Rosja – i tu nie pierwszy już raz we współczesnej historii świat (a szczególnie państwa centralne naszego kontynentu) dostrzegamy brak takiego bytu politycznego, jakim była Rzeczpospolita Obojga Narodów. Porzućmy jednak rozważania o dziejach sprzed czterystu lat, bo brak republiki polsko-litewskiej (w której skład obecnie wchodziłaby jeszcze Łotwa, Białoruś, Ukraina, Słowacja, Czechy, Mołdawia i przynajmniej część Węgier) jest faktem. W takiej zatem pozycji należy rozważać sytuację Ukrainy.
Niczym nowym nie są także totalistyczne zapędy Federacji Rosyjskiej, odciskające się zapewne silnie także w sytuacji politycznej państwa polskiego, jednak nie tak bezpośrednio, jak ma się to na Ukrainie (oni to przecież są we Wspólnocie Niepodległych Państw, czyli swego rodzaju ,,unii azjatyckiej” pod kierownictwem Rosji). Wszystko zaś wskazuje na to, że naród kraju znad Dniepru powiedział ostatecznie ,,dość!” rosyjskiej supremacji, bowiem po decyzji prezydenta Janukowicza, jaka zapadłą w Wilnie obywatele wylegli na ulice.
Obecnie polskie (i nie tylko) media tematem dnia uczynili to, co dzieje się właśnie za naszą wschodnią granicą, więc otrzymujemy pospołu mnóstwo różnych informacji. Na podstawie ich tonu można wyciągnąć wniosek, że oto cała Ukraina płonie i brak w niej zakątków, gdzie protestujący nie ścieraliby się z służbami porządkowymi. Błąd! Faktycznie wieści, jakie ogłasza większość portali informacyjnych napływają niemal wyłącznie z Kijowa. To tam Centralny Aparat Przemocy (policja) rozpędziło w krwawy, brutalny sposób manifestację zwolenników zjednoczenia z Unią Europejską. Także tam doszło do gwałtownej kontry demonstrantów, prowadzonych przez szefów opozycyjnej partii ,,Swoboda”, w wyniku której zajęto kilka budynków administracji państwowej i próbowano nawet szturmem wedrzeć się do siedzimy prezydenta. Janukowicz zarzeka się, iż to nie on wydał polecenie rozpędzenia tłumu z EuroMajdanu, lecz wręcz takie działanie potępia, zaś opozycja prowadząca demonstracje określa tych, którzy napadli na siedzibę prezydenta mianem ,,rządowych prowokatorów”. Co ciekawe polskie media wydają się przychylać do opinii o sprowokowaniu zamieszek, choć jeszcze kilka tygodni temu kpiono powszechnie z idei, że podobne prowokacje polski rząd może urządzać na Marszu Niepodległości.
Faktem jest, że nie dowiemy się na chwilę obecną, co tak naprawdę dzieje się na Ukrainie. Warto sobie jednak uzmysłowić, że to wcale nie cały naród podrywa się do buntu, a hasła o kolejnej rewolucji – głoszone przez wspomnianą partię opozycyjną – mogą okazać się nic niewarte. Wniosek jest prosty – skoro milion manifestujących Francuzów nie zdołało wymusić na rządzie (oczywiście demokratycznym, bo zachodnim) zniesienia parszywej ustawy o związkach partnerskich, to tym bardziej niewiele znaczy 500 000 Ukraińców. Oczywiście liczba ich systematycznie się zwiększa, jednakże jak do tej pory nie doszło do podobnych zamieszek na terenie Lwowa, Odessy czy Charkowa. Z jakiegoś powodu podobne bunty wybuchły tylko w stolicy... i to z ,,niespodziewanym” wysunięciem się na czoło nacjonalistycznej partii ,,Swoboda”.
Zauważmy jeszcze jeden ciekawy ,,zbieg okoliczności”: polskie władze zgodnie poparły demonstrujących Ukraińców, a zatem i tych, którzy protestom przewodzą. Ba! W tej kwestii mamy historyczny przełom, bowiem Tusk i Kaczyńscy są zgodni – obaj głoszą, że Ukrainie trzeba pomóc wejść do UE, obaj głoszą poparcie dla protestującego ,,narodu”, a sam premier na Twitterze podziękował nawet prezesowi PiS-u za to, że wybrał się z delegacją za wschodnią granicę. A teraz przypomnijmy sobie wydarzenie sprzed kilku miesięcy – atak na prezydenta Komorowskiego jajkiem gdzieś pośród ukraińskiego tłumu. Kim był napastnik; nie wiemy – ,,Borowiki” nie zdołali ani ochronić zwierzchnika państwa przed uderzeniem jajkiem, ani pochwycić napastnika. Ale – cytując Michalkiewicza – skoro jesteśmy skazani na domysły, to się domyślajmy. Należy w takiej sytuacji zadać sobie pytanie: kto w ukraińskiej opinii publicznej w sposób najbardziej napastliwy odnosił się do polskiej wizyty na Wołyniu? Przedstawiciele nacjonalistycznej partii ,,Swoboda” - tej samej, która obecnie prowadzi z zapałem demonstracje antyrządowe! Tą samą partię popiera zatem cały establishment polski z Donkiem Tuskiem na czele! Zauważmy jeszcze, że partia ta ma w programie m.in. powszechnie uznanie za bohaterów bojowników z UPA – organizacji, która dopuściła się rzezi wołyńskiej. Ot wychodzi głupota z naszych politykierów i ujawnia się kolejny argument, że czy PiS, czy PO na jedno wychodzi.
Przypomnę jeszcze na zakończenie cel, jaki przyświeca protestującym – natychmiastowa dymisja prezydenta Janukowicza oraz równie natychmiastowe wybory. Mamy tu do czynienia z finiszem czysto politycznym, nie związanym bynajmniej zanadto z integracją europejską. I tu ponownie prześwieca gdzieś opozycyjna ,,Swoboda”, która na protestach i zadymach wydaje się wychodzić najlepiej.

PS
Z powodów technicznych nie pojawił się przy poprzednim wpisie zapowiadany film. Usterka ta wkrótce zostanie naprawiona, co oczywiście zakomunikuję.