Felietony i komentarze

czwartek, 12 grudnia 2013

Świat się zmienia


Pacyfizm – bożyszcze współczesnych ludzi stawiane niemal na równi z osławioną neutralnością światopoglądową. Czym jest? Pojęcie to oznacza ni mniej ni więcej nastawienie ukierunkowane na osiągnięcie powszechnego pokoju. Co w tym złego? Ano to, że ów światowy ład próbuje się często osiągnąć nie bacząc na konsekwencje czy metody (ograniczające zwykle ludzką wolność). Ponadto pokój stanowi rzecz nadrzędną w każdym przypadku, więc staje się niejako nowym bogiem, a sam pacyfizm nową religią. Doktryna ta wiąże się zwykle ze szczytową wręcz naiwnością, pragnącą wierzyć, że do sprawiedliwego, dobrego pokoju nie dążą tylko sami pacyfiści, ale w ogóle wszyscy ludzie. Ci zaś z kolei, którzy oficjalne deklarują sprzeciw wobec tejże idei powinni zostać odstrzeleni... jak najbardziej w sposób pokojowy.
I tak oto przed kilkoma dniami wojska Francuskie lecące do Afryki nie zmierzały tam, by wywołać konflikt wojny, lecz w celu rozpoczęcia ,,operacji pokojowej”. Ten termin stworzyło zresztą ONZ i korzysta z niego – jak widać – po dzień dzisiejszy. Tylko idiota (mówiąc wprost) wciąż będzie wierzył w owe pokojowe działania, czytając kilka dni po wspomnianym wyruszeniu o trupach w stolicy jednego z afrykańskich państw. To w każdym razie żadna nowość – przywykliśmy do tego typu informacji studiując medialne doniesienia o kolejnych wyprawach Amerykanów na Bliski Wschód lub czytając w książkach na temat fiaska w Wietnamie.
Doktryna pacyfistyczna wyznaje również, że dążenia pokojowe będą się potęgować z czasem aż nastanie raj na Ziemi. Pytanie, jak w ogóle ktoś wierzący w słowa Pisma Świętego może uznać taką ideę za prawdziwą pominę, bo stratą czasu byłoby próbowanie dochodzenia prawdy. W parze z wspomnianą koncepcją idzie twierdzenie, iż koniunktura międzynarodowa nie ulegnie już nigdy zmianie – nigdy nie dojdzie do rewizji jakiś granic, a przede wszystkim nie odbędzie się to w wyniku wojny. I gdy na chłodno analizuje się politykę międzynarodową wniosek ten faktycznie się nasuwa na myśl – nie tylko pacyfistom, jak mniemam. Jednak czy nie myślano tak już kiedyś?
Sięgnijmy do historii. Obecnie bowiem forsuje się teorię, że to dzięki Unii Europejskiej (między innymi) taki powszechny pokój jest w ogóle możliwy. W myśl tej zasady to właśnie UE dostała swego czasu pokojową nagrodę Nobla. Przecież to fenomen! Cały kontynent tyle lat w pokoju... czyżby faktycznie fenomen?
Nie, nie i po trzykroć nie! Pierwszy konflikt, który ogarnął niemal cały świat nazwany został ,,wojnami napoleońskimi”. Znamy treść kryjącą się pod tym pojęciem, bo nasi przodkowie aktywnie brali udział w tychże wydarzeniach. Napoleon, jak również wiemy, upadł, a w celu przywróceniu ogólnoświatowego porządku zebrano się na Kongresie Wiedeńskim. Tutaj to po raz pierwszy największe mocarstwa (Austria, Prusy i Rosja) zaczęły układać zasady koegzystencji Europy i innych kontynentów. Ba! Powołano nawet Święte Przymierze, które miało przestrzegać zasad zawartych w postanowieniach wiedeńskich. Jakieś podobieństwo z naszym umiłowanym ONZ! Jest tylko jedna różnica – traktatu wcielającego w życie wspomniany twór nie aprobował papież, jak i Wielka Brytania (ta jednak aprobowała zawarte w nim postanowienia). Rzym pozostał przeciwny, zdając sobie sprawę z groźby.
Epizod ten zakończyła ostatecznie I wojna światowa – największa wojna wszech czasów. A co było po niej? Kolejna dawna ,,Unia Europejska” określona jako Liga Narodów. W tym wypadku podobieństwo do UE jest jeszcze wyraźniejsze: Liga przyłączyła do siebie Niemcy dopiero po jakimś czasie (były one przecież powszechnym wrogiem po I WŚ); podobnie Europejska Wspólnota Węgla i Stali powstała jako opozycja wobec Niemiec i dopiero później przyjęła je do związki. Co jeszcze? Liga Narodów za podstawowy cel swojej egzystencji powzięła... powszechne rozbrojenie! Tak, to żaden mit czy mało znaczące głos jakiegoś marnego przedstawiciela. To był najwyższy cel, przyświecający Lidze. Stowarzyszenie to upadło jednak i wybuchła II wojna światowa.
Co dalej? Możliwe, że schemat się powtórzy (jak dzieje się to w historii) albo zostanie przełamany na rzecz nowych rozwiązań. Jedno pozostaje pewne: światowy, wieczny pokój zapanuje po powtórnym przyjściu Zbawiciela – a tym na pewno nie są ani Niemcy, ani Francja, ani Rosja, ani żaden inny kraj głoszący pacyfistyczne idee. Podstaw zaś pod przyszły konflikt (lub konflikty) jest wiele. Szkocja – w 2014 roku odbędzie się tam referendum w sprawie niepodległości i odłączenia się od Wielkiej Brytanii. Hiszpania – Baskowie protestują nie od dziś, zaś rząd nie zezwolił na referendum w Katalonii, mające zatwierdzić odłączenie się tego ,,województwa” od państwa hiszpańskiego. Niemcy – Bawarczycy nie od dziś podkreślają chęć do stworzenia niepodległego państwa (które zasadniczo funkcjonuje w nazwie). Polska – Ruch Autonomii Śląska liczy... właśnie na autonomię; niektórzy jego członkowie twierdzą, że taki stan rzeczy jest nieunikniony. Ukraina – Krym zamieszkują w większości Rosjanie, a do tego zgłaszają do niego pretensje Tatarzy.

Wymieniać można wiele, a i to z pominięciem tych krajów, które powoli odsuwają się od Unii Europejskiej (Irlandia, Wielka Brytania, Węgry). To oczywiście sam środek Europy, a nie żadne odległe Emiraty Arabskie czy tonące w pożodze kraje Bliskiego Wschodu. To niemalże nasz podwórek, nasze granice. Tym bardziej podobne koncepcje nabiorą siły, kiedy narody zaczną zanikać z jeszcze większą intensywnością, jak teraz. Czy to źle? Może. Warto jednak, jak sądzę, po prostu mieć to wszystko na uwadze i nie dać się zaskoczyć. Wiemy przecież, że możemy liczyć tylko na siebie – państwa już nie ma. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz