Felietony i komentarze

środa, 31 lipca 2013

Wielka zjednoczona Europa




Akcje propagandowe sięgają jeszcze Starożytności, a ich niebagatelne znaczenie współcześnie podkreślał w głównej mierze Włodzimierz Lenin. Nie miał on wprawdzie do dyspozycji mediów elektronicznych, a w szczególności telewizji, jednak propaganda komunistyczna przeszła już w zasadzie do historii. Czy coś się dzisiaj zmieniło? Na pewno. Dla niektórych obywateli Rzeczpospolitej Polskiej wyraźnie zabrzmiała zmiana w mediach po 1989 roku. Propaganda czasów komunistycznych opierała się na podkreślaniu, wyolbrzymianiu i fałszywym kreowaniu sukcesów, zaś działania mediów czasów współczesnych to proces zgoła odwrotny – ileż mamy na co dzień tragedii nie sposób się doliczyć. Matka małej Madzi to kultowy numer nie tylko TVN: wszystko, byleby nie mówić o tym, co ważne.

Nie zmieniła się zatem idea, a tylko sposób jej wykonywania. O wspaniałości wielkiej zjednoczonej Europy aż huczy. Czasami można pomyśleć, że cały świat został sfinansowany z unijnych funduszy i gdyby nie Biblia, która mówi co innego europejscy ,,naukowcy” zapewne zdołaliby udowodnić podobną teorię. Na szczęście cywilizacja łacińska nie daje za wygraną. Do tego dochodzi jeszcze globalny pokój. Przecież to wstrętne Średniowiecze przepełnione było konfliktami zbrojnymi, rozlewem krwi, a Kościół katolicki wcale nie niósł pokoju, ale sam uświęcił wojnę! Cóż, niektórzy pałają wielkim obrzydzeniem do tzw. ,,ciemnych wieków”, chociaż przy głębszym przyjrzeniu się trudno powiedzieć, czy to nie z zazdrości.

Ówczesny chłop – powtórzę raz jeszcze: chłop! - dzień wolności podatkowej miał gdzieś na początku stycznia. On miał za zadanie odpracować pańszczyznę, która w wiekach średnich trwała stosunkowo krótko (początek zniewolenia chłopów sięga dopiero XVI wieku). A wojny? Pierwsze większe starcie Polaków z Krzyżakami za panowania Władysława Łokietka było kilkakrotnie przerywane przez obie strony, aby przeciwnik mógł w spokoju wymienić konie i opatrzyć rannych. Dzisiaj toczy się wojna rządcy z podatnikiem, w której nie ma miejsca na litość ani tym bardziej na choćby odrobinę miłosierdzia. W Średniowieczu do tego po traktach krążyli żądni złota i krwi bandyci... a obecnie ich nie ma – ośmielę się zapytać? Mamy tylko jedną, skromna różnicę: w Średniowieczu uczciwy obywatel miał prawo nosić własną broń i przed bandytami się bronić, zaś naszym jedynym wyjściem jest oczekiwanie na to, aż policjant wylezie zza biurka (dopiwszy najpierw kawę) i zażyczy sobie sprawdzić zgłoszenie.

Podobno w Średniowieczu również w miastach nie było spokojnie: ciągłe burdy, rozróby, podpalenia, gwałty i morderstwa. Trudno powiedzieć. Może rzeczywiście tak było, jednakże argument wcale nie jest mocny – dzisiaj jest tak samo. Wystarczy wpisać w internet (fakt, tego atutu Średniowiecze nie posiadało) hasło ,,Protesty w [i tu wybrany kraj”. Hiszpania i Portugalia – dzięki unijnym reformom bezrobocie wśród młodych osiągnęło 40 % (to praktycznie połowa ludzi zamieszkujących Półwysep Iberyjski). Francja – zamieszki wywoływane przez muzułmanów często przeradzały się niemal w wojny domowe. Przedmieścia wielu miast zostały zrujnowane. Ponadto ostatnie protesty przeciwko legalizacji związków partnerskich wywołały kolosalne demonstracje (ok. milion mieszkańców wyszło na ulice) w wyniku czego rząd zdelegalizował organizacje narodowe. Widać doskonale, że monarchia absolutna (mimo że pod maską demokracji) dopiero we Francji się zaczyna. Niemcy – demonstranci blokują wejście do siedziby Europejskiego Banku Centralnego. Do walki wkracza policja. Wielka Brytania – starcia uliczne narodowych organizacji walczących przeciwko islamizacji z antyfaszystowskimi związkami. Dziesiątki ludzi aresztowanych.

Wymieniać można w nieskończoność, a lista powinna jeszcze bardziej się wydłużyć przy przeanalizowaniu sytuacji innych państw, głównie Wschodnich (z Grecją jako przykładem pierwszorzędnym). Niestety niewiele nam to da. Media dalej będą bombardować miłością i tolerancją (choć ostatnio słynęły z tego różnego rodzaju organizacje sekciarskie...), a spora grupa naiwniaków i tak połknie haczyk. Zły konserwatyzm, zły kapitalizm, zły katolicyzm – niech żyje Unia Europejska! Oby jak najkrócej...

niedziela, 21 lipca 2013

Raport ze Wschodu


Jako że incydent, który miał miejce kilka dni temu na Ukrainie nie wstrząsnął polskimi mediami tak, jak powinien postanowiłem tym razem odejść nieco od standardowego odsłaniania prawdy na temat Unii Europejskiej (choć i tego tu po cześci nie zabraknie), ale odesłać Państwa do filmu nagranego przez Mariusza Kolonko na YouTube.

http://www.youtube.com/watch?v=BTlaHaNl-Hc

Niezmiernie ciekawym elementem jest treść przemówienia ministra Sikorskiego w Sejmie, który bez ogródek stawia sprawę integracji europejskiej na szczycie priorytetów politycznych Polski. Warto przypomnieć sobie, jak nazywano dotychczas ludzi, stawiających korzyści obcych mocarstw ponad korzyściami dla własnego państwa. Zwano ich potocznie ZDRAJCAMI. Warto, jak sądzę, odświeżyć nieco to zapomniane słowo, wyciągnąć je z listy określeń zakazanych w medialnym mainstreamie. Tak bowiem powinniśmy mówić o wszystkich głoszących podobne slogany, czerpiących ponadto z podobnych wystąpień ogromne korzyści (nie przytoczę tutaj wykazu unijnych zarobków Radosława Sikorskiego, bo tak właściwie nie jest to możliwe). Przypominam, że ten sam Radosław Sikorski jest szefem polskiej polityki zagranicznej i osobą posadzaną wielokrotnie o decyzje sprzeczne z interesem Polski. Przykład jego opinii na temat ataku na prezydenta Komorowskiego jest swego rodzaju perełką w kolekcji wybryków naszego ,,ministra". 

piątek, 12 lipca 2013

Kiedyś było inaczej...


Unia Europejska niczym nie przypomina tworu, który niegdyś zrodził się w głowach Roberta Schumana, Jeana Monneta, Charlesa de Gaullea czy Francoisa Mitterranda. Wprawdzie trudno powiedzieć, o czym tak właściwie myśleli ci czterej podejmując próby utworzenia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, lecz co do jednego nie powinniśmy mieć wątpliwości – celem utworzenia tego związku nie było wcale jednoczenie Europy. Wręcz przeciwnie! Twórcy EWWiS zdawali sobie sprawę, że okupacja Niemiec oraz ich podział nie będą trwały wiecznie i przyjdzie taki czas, gdzie znów zjednoczone państwo niemieckie pojawi się na międzynarodowej arenie walki gospodarczej i szybko zdobędzie hegemonię dzięki pokaźnym złożom właśnie węgla i stali (położonym w Zagłębiu Ruhry i Saary). Powtórzmy zatem raz jeszcze: pierwsza Wspólnota Europejska była krokiem taktycznym wymierzonym przeciwko rosnącym w siłę Niemcom. Jak jest dzisiaj? Dzisiaj to Niemcy kreują politykę tejże Wspólnoty. 
Ówczesna koncepcja jakiegokolwiek zrzeszenia państw europejskich zawierała dużą dozę rozsądku. Daleko były jeszcze wszelkie ideologiczne hasła o tolerancji o otwartości wobec innych, a dominowała teoria rywalizacji i konfliktu z oczywistym założeniem, że każde państwo działa na rzecz własnego interesu politycznego. Powiedzmy sobie szczerze – nic w tym złego. Złem zaś niewątpliwie jest ślepe brnięcie na szafot akceptacji wszelkich zachowań i działań (z dewiacjami, jaką jest homoseksualizm włącznie).
Niestety, niedługo później rozpoczęły się pierwsze dywagacje na temat Unii Europejskiej, a zaledwie sześć lat po powstaniu EWWiS powołana zostaje do życia Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG). Zbudzono zatem smoka. Do tejże Wspólnoty dołączyły zjednoczone Niemcy, co w zasadzie stanowiło oczywiste wypaczenie pierwotnej idei wspólnotowej, jak i odejście od jakichkolwiek zasad zdroworozsądkowej polityki. Mimo to nie wszystko było jeszcze stracone, bo Wspólnotą zarządzali ludzie, którzy swego czasu powołali do życia EWWiS (w latach 1958-1960 przewodniczącym Parlamentu Europejskiego był Robert Schuman, obecnie Sługa Boży, kandydat do beatyfikacji). Podejście do spraw gospodarki wtedy jeszcze było jak najbardziej rozsądne – odrzucano bowiem socjalistyczne zasady kontroli państwowej i nastawiano się na wolny rynek oraz zdrową konkurencję. Postanowiono wprost, że najważniejszym zadaniem państwa jest pilnowanie, by wolny rynek nie został w żaden sposób zakłócony. Co mamy dzisiaj? Setki, jeśli nie tysiące przepisów, które godzą wprost w małych przedsiębiorców, a z drugiej strony dopłaty finansowe z pieniędzy ukradzionych podatnikom.
Weźmy dla przykładu hodowle kur. Każdy hodowca musi zapewnić kurczakom ,,humanitarne” warunki, czyli: 10-centymetrowe miejsce na grzędzie dla każdej nioski (jeśli będzie to 9.999 cm – grzywna), intymne miejsce za kotarą, spokój i odpowiedni nastrój do znoszenia jaj (jak rozumiem nastrój ten sprawdzają eurokraci za pomocą internetowych ankiet dla kurczaków...). Cóż, nie ulega wątpliwości, że w takiej oto sytuacji kurczaki mają znacznie lepsze warunki do rozmnażania niż młode pary zaraz po ślubie w mieszkaniu odgrodzonym od innego mieszkania centymetrową ścianką. Oczywiście szanowni eurokraci nie są w stanie pojąć, iż większe koszta dla hodowcy kurczaków oznaczają znacznie wyższe ceny jajek. Albo – patrząc z innej strony – akcje te są zamierzone, bowiem prowadzą do dewastowania małych gospodarstw, a umacniania tych wielkich. Znacznie łatwiej kontrolować jednego dużego od setek tysięcy małych.
Jest jeszcze jedna strona medalu. Pieniądze. Dotacje unijne pachną na pewno niejednemu przedsiębiorcy czy rolnikowi. Warto zauważyć w takiej sytuacji, iż pieniądze zawsze pojawiają się przed wymogami. Czymś przecież trzeba przekupić ludzi, by coraz głębiej wchodzili w bagno, a kiedy błoto zacznie sięgać im po pachy... nie będzie już odwrotu.
W takiej sytuacji znalazła się między innymi Polska. Nie trzeba wiele, by to potwierdzić. Wystarczy przejść się ulicami miasta i pooglądać wystawy sklepowe jednocześnie wracając myślami dwa lata wstecz i przypomnieć sobie, co było za szybami, na których dzisiaj czytamy zwięzłą notkę ,,do wynajęcia”. Jeśli to nie wystarczy warto zwrócić uwagę na stopy procentowe. Spadając do 2.75 % pobiły rekord w historii Polski. Co to oznacza? Mówiąc w skrócie – podobny poziom oprocentowania będą osiągać lokaty bankowe z oszczędnościami, jak i kredyty. Te pierwsze powoli przestają się opłacać (a pamiętamy jeszcze zapewne czasy, gdy oprocentowanie sięgało 10 %), a drugie zaś wręcz odwrotnie. Stopy procentowe stanowią odpowiedź na sytuację gospodarczą w państwie. Skoro próbuje się ułatwiać zaciąganie kredytów (a zatem inwestycje), to oznacza, że tychże inwestycji zwyczajnie brakuje.
Tak oto wyglądała droga od Wspólnoty do Unii – do państwa federacyjnego, zbudowanego na wzór Cesarstwa Bizantyjskiego. Z całą spuścizną fiskalizmu, biurokracji, omnipotencji państwa, prymatu prawa publicznego nad prywatnym i innymi zboczeniami, które tu – w cywilizacji łacińskiej – nigdy nie powinny mieć miejsca.

piątek, 5 lipca 2013

W obronie demokracji... można wszystko


Rzucili się eurokraci ratować demokrację. I nie interesuje ich tego rodzaju działanie w samym środku Europy, gdzie wbrew opinii narodu francuskiego, który w tak licznej, bo około milionowej demonstracji ukazywał światu swój sprzeciw wobec legalizacji związków sodomitów. To nie wszystko. W imię tej samej idei, w katedrze Notre Dame, popełnił samobójstwo Dominique Venner, mając nadzieje wstrząsnąć tym czynem Francją i całym cywilizowanym światem. Niestety! Światli obrońcy demokracji – z komunistycznym działaczem Manuelem Barroso – wówczas milczeli jak zaklęci. Podobnie rzecz miała się (i ma się nadal) z Grekami. Tymczasem wokół Egiptu, Syrii, Mali oraz Węgier podnoszą się głośne protesty, nawoływania i apele. Zacznijmy od końca.
Węgry. Pamiętamy wszyscy jak wielkie zawirowania pośród unijnych federastów wywołał fakt przeprowadzenia przez partię Fidesz i premiera Victora Orbana konstytucyjnych zmian w duchu katolicyzmu. Zaczęto oskarżać premiera o totalitaryzm na widok kilkutysięcznej demonstracji (choć, jak wiemy, o milionach Francuzów obeszło się bez echa). Nikogo nie interesuje fakt, że Orbana popiera ogromna większość Węgrów, bo przecież jego Fidesz uzyskał miażdżącą przewagę w wyborach, dzięki czemu nie musi budować koalicji, ale rządzić samemu. Gdzie tu mamy do czynienia z jakimkolwiek nagięciem zasad demokracji (czymkolwiek te zasady by nie były, bo zasadniczo demokracja pośrednia – na której opiera się większość współczesnych systemów politycznych – w ogóle demokracją nie jest, lecz tylko demokratycznym procesem oddania władzy oligarchii)? Ano nigdzie. Lecz nijak nie przeszkadza to eurokratom w formułowaniu idei o stworzeniu komisji kopenhaskiej, która miałaby zajmować się monitorowaniem sytuacji demokracji w państwach członkowskich.
O ile krok ten może budzić oburzenie pośród przeciętnego odbiorcy, o tyle ktoś, kto zna chociaż w minimalnym stopniu unijne traktaty oraz starą, poczciwą doktrynę Breżniewa nijak to nie zdziwi. Warto przypomnieć tym, którzy nie pamiętają, co tak właściwie wymyślił Leonid Breżniew. Mówił on między innymi, iż państwa socjalistyczne są oczywiście niepodległe i zupełnie suwerenne, ale jeśli socjalizm w którymś z tych państw będzie zagrożony inne państwa mogą (a nawet mają taki obowiązek) udzielić temu pierwszemu ,,bratniej pomocy”. Lata minęły, komuna upadła (podobno), a stara, poczciwa doktryna Breżniewa trwa po dzień dzisiejszy. Zmienił się tylko jeden, jakże istotny szczegół – socjalizm zastąpiono demokracją.
Zajrzyjmy teraz do Traktatu o Unii Europejskiej. Artykuł 50. poświęcony jest w całości wystąpieniu z UE oraz poszczególnym procedurom, jakie temu wystąpieniu towarzysza. W przypadku złożenia przez państwo deklaracji o wystąpienie ze Wspólnoty podejmuje się próbę porozumienia odnośnie warunków, na jakich miałoby się to odbyć albo warunków ewentualnego dalszego funkcjonowania danego państwa w UE. Wniosek nadany przez państwo jest najpierw rozpatrywany przez Radę Europejską, później przez Parlament. Po osiągnięciu porozumienia unijne traktaty przestają obowiązywać państwo występujące. To jest oczywiście scenariusz pozytywny, ponieważ na drodze tegoż państwa stają dwie barykady – Rada i Parlament. Na obu tych szczeblach może paść odmowa. Cóż wtedy? Wówczas, gdy brak porozumienia, traktaty przestają obowiązywać państwo występujące po dwóch latach od złożenia wniosku.
Ale, ale! Skąd wzięły się te dwa lata? Dlaczego nie następuje to po miesiącu, dwóch albo w ogóle od razu?? W końcu traktaty nie zostały podpisane na czas określony. Tutaj należy wrócić z rozważaniami do wspomnianej doktryny Breżniewa, bo właśnie na nią przewidziane jest tutaj miejsce. Państwa demokratyczne UE mogą bowiem – w myśl tzw. klauzuli solidarności (o której notabene mowa jest w Traktacie o funkcjonowaniu Unii Europejskiej) – udzielić bratniej pomocy krajom, gdzie procedury demokratyczne są zagrożone. A skąd wiadomo, że takie zagrożenie występuje? Sprawa jasna: przecież żadna poprawnie działająca demokracja nie chciałaby opuszczać tak wielce demokratycznej Unii. Skoro zatem pojawił się wniosek o opuszczenie Wspólnoty... przez dwa lata, o których mowa w traktacie, należy zasady demokracji przywrócić.
Faktycznie nie wiadomo czy Unia podjęłaby podobne kroki w przypadku pojawienia się wniosku o wystąpienie jakiegoś państwa z UE. Nie wiadomo, ponieważ taki przypadek jak do tej pory się nie przydarzył. Wszyscy jesteśmy zatem skazani na domysły, jednak to właśnie domysły oraz procesy, jakie obecnie zachodzą w Unii na tle ,,obrony” demokracji wskazują na możliwość zaistnienia takiej sytuacji.
Demokratyczny fanatyzm zatem nie ma nic wspólnego z wolnością obywateli i faktyczną zwierzchnością narodu nad omnipotencją państwa. Służy jedynie rozszerzaniu totalitaryzmu na kolejne państwa, które zgodzą się podpisać traktaty. Jednakże na Europie nieograniczony głód władzy eurokratów się nie kończy, bowiem z niezwykłą śmiałością próbują oni walczyć o zasady demokratyczne także w Egipcie, Syrii czy Mali. Tymczasem warto przypomnieć sobie czasy Saddama Husajna i Iraku. Stany Zjednoczone, pod pretekstem szerzenia demokracji, zwalczania terroryzmu, a także unieszkodliwieniem broni masowej zagłady posiadanej przez irackiego dyktatora związały się na długie lata straszliwą wojną, która wcale nie kończy się w granicach państw arabskich, ale przenosi na inne kontynenty w postaci zamachów terrorystycznych. Dziś oskarża się muzułmańskich fundamentalistów (oczywiście słusznie) i zapomina jednocześnie o tym, że wypady do obozów nieprzyjaciela to elementy typowe dla wojen. Tak kończy się narzucana przemocą demokratyzacja świata.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Niemiecki bizantynizm


Wiele jest opracowań na temat II wojny światowej, nakręcono sporą ilość filmów dokumentalnych, powstały także liczne pozycje książkowe – poczynając od przedstawienia manewrów militarnych, poprzez kwestie ideologiczne, a na społecznych skończywszy. Zdawałoby się, że wszystko już powiedziano, lecz jedno pytanie wciąż nie zostało, jak sądzę, zadane z należytą rozwagą: dlaczego znowu Niemcy? Owszem, drugi światowy konflikt można wytłumaczyć w jakiś sposób fanatyczną manią Adolfa Hitlera do władania światem albo jakimiś innymi, równie chorymi wyobrażeniami. Jednakże warto podkreślić (a nie robi się tego obecnie zbyt często), iż Hitler został wybrany poprzez demokratyczne wybory, a nie brutalny, oparty na wojsku zamach stanu, jak to miało w pewnym sensie miejsce chociażby w II RP. Mowa tu oczywiście o zamachu majowym Józefa Piłsudskiego. Mimo tego, to przecież armia niemiecka rozpoczęła wrześniową ofensywę i Drag nach Osten, a nie rząd sanacyjny Rzeczpospolitej.
I wojna światowa również zaczęła się od Niemiec. Tutaj jednak sytuacja miała się nieco inaczej, bo trudno jest znaleźć ścisły punkt zaczepienia, będący niejako pierwszym krokiem w stronę nieuniknionego. Faktycznie bowiem pierwszy światowy konflikt wybuchł w wyniku rosnących napięć pomiędzy państwami centralnymi (Prusy, Austro-Węgry) i państwami ententy (Wielka Brytania, Francja, Rosja). Pytanie tylko, skąd tak właściwie wzięło się owo napięcie, którego kulminacją miał być zamach w Sarajewie oraz późniejszy ,,efekt domina”, otwierający I wojnę światową?
W zasadzie do powszechnej opinii publicznej nie przedarła się po dziś dzień żadna teoria wyjaśniająca ten zadziwiający ,,zbieg okoliczności". Tymczasem faktycznie wyjaśnienie powstało prawie sto lat temu i – co ciekawe – zostało sformułowane przez Polaka, obywatela II RP, profesora Feliksa Konecznego, wybitnego historyka i historiozofa, a także działacza narodowego. Był to uczony niewątpliwie światowej sławy, a to za sprawą swojej teorii cywilizacji, na której bazuje większość badaczy podejmujących w  swych pracach tematykę cywilizacji. Niestety, poprzez działalność rządu komunistycznego, blokującego proces wydawniczy największych dzieł profesora, obecnie jego teoria jest w Polsce niemal zupełnie nieznana. To kolejny element spuścizny po czerwonej zarazie pozostawionej na barkach Rzeczpospolitej. Wbrew przeciwnościom dzieła Feliksa Konecznego doczekały się wydania (niektóre w kraju, inne za granicą), zaś sama teoria cywilizacji profesora do dnia dzisiejszego nie została podważona. Nic dziwnego.
Teoria Konecznego powstała z długotrwałego, skrupulatnego analizowania procesów historycznych, jakie zachodziły w dalekiej przeszłości pomiędzy cywilizacjami i opracowaniu ich w proste twierdzenia. Profesor zauważył, że rozwój wszelkich cywilizacji odbywa się poprzez konflikt (niekoniecznie zbrojny) albo raczej rywalizację z cywilizacjami sąsiadującymi. Nic to w zasadzie nowego, skoro nie od dziś wiadomo, co zmusza pojedynczych ludzi do rozwoju – przeciwności. Koneczny posunął się jednak dalej, zaznaczając, iż z powodu tych ciągłych konfliktów niemożliwe jest stworzenie jakichkolwiek syntez cywilizacyjnych. Za wręcz idealne przykłady figurują: imperium macedońskie Aleksandra Wielkiego oraz Starożytny Rzym (u schyłku republiki). Oba przypadki to nieudane próba połączenia kultury klasycznej z orientalizmem – dwóch jakże odrębnych cywilizacji.
Wróćmy jednak do przedmiotu naszych rozważań – Niemiec. To właśnie w ich łonie powstało zarzewie dwóch światowych konfliktów zbrojnych oraz projekt pokojowej ekspansji, jak mówią niektórzy (ze zmarłą niedawno Margaret Thatcher na czele), który dzisiaj znamy pod mianem Unii Europejskiej. Wniosek nasuwa się sam – Niemcy to państwo cywilizowane zgoła inaczej aniżeli cała reszta Europy. Cywilizowane, jak to kreślił Koneczny, z bizantyńska, przeciwnie do większości państw europejskich, których domeną od wieków była cywilizacja łacińska.
Skąd jednak Bizancjum w Berlinie? Przecież wschodnie imperium rzymskie upadło wraz z rokiem 1453 i zajęciem Konstantynopola przez sułtana tureckiego Mehmeda II. Jakimi zatem drogami Bizancjum przywędrowało do Niemiec? Odpowiedź wydaje się banalna. Niektórzy pamiętają może jeszcze ze szkolnych lekcji historii cesarza Ottona III oraz jego słynną wizytę w Gnieźnie oraz zachwyt, jaki miał go spotkać podczas spotkania z pierwszym królem państwa polskiego – Bolesławem Chrobrym. Niedługo po tej wizycie cesarz niemiecki przedstawił Chrobremu projekt stworzenia ,,nowego Rzymu”, w którego skład miałaby wchodzić również Polska (jako element prowincji Sclavinia). Ten pomysł z kolei nie przyszedł znikąd, ponieważ był zapewne dość powszechny pośród elit politycznych ówczesnych Niemiec, wywodzących się ze szkoły matki Ottona III – Teofano. Dodajmy na marginesie – bizantyjskiej cesarzowej, która po śmierci męża sama rządziła państwem Niemieckim zamiast małoletniego syna i przez ten czas zdążyła stworzyć własną szkołę polityczną. Nie były to czasy powszechnego prawa wyborczego ani w ogóle powszechnego dostępu do polityki. Na scenie władzy grali tylko wybrani aktorzy, zaś Teofano nauczyła ich nowych zasad gry  przyniesionych ze Wschodu, z Konstantynopola. 

Tak oto bizantynizm zakotwiczył się w państwie niemieckim i trwa ze zmiennym szczęściem do dnia dzisiejszego. Niestety dzisiaj zdobył tak wielką siłę, że nasza rodzima łacińskość – powstała notabene za sprawą tak jawnie dziś zwalczanego Kościoła katolickiego – ustępuje mu kroku. Ale to jeszcze nie koniec. Za życia Feliks Koneczny pisał, iż w Europie działają 4 cywilizacje: łacińska, bizantyńska, żydowska i turańska (czyli rosyjska). Obecnie ożywił się kolejny gracz w postaci cywilizacji arabskiej, trzęsącej nie na żarty ostoją bizantynizmu (rozszerzającego się wraz z przyjmowaniem kolejnych podyktowanych ideologią dyrektyw Unii Europejskiej), a zatem niemal całych Zachodem. Nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja, ale jedne pozostaje pewne: Polska istniała przez wieki pomiędzy dwiema wielkimi cywilizacjami, płynącymi z Niemiec i Rosji i przez wieki skutecznie stawiała im odpór dzięki łacińskim zasadom. Oby było tak również w przyszłości. 

Zapraszam zainteresowanych teorią cywilizacji Konecznego do działu video.