Felietony i komentarze

piątek, 5 lipca 2013

W obronie demokracji... można wszystko


Rzucili się eurokraci ratować demokrację. I nie interesuje ich tego rodzaju działanie w samym środku Europy, gdzie wbrew opinii narodu francuskiego, który w tak licznej, bo około milionowej demonstracji ukazywał światu swój sprzeciw wobec legalizacji związków sodomitów. To nie wszystko. W imię tej samej idei, w katedrze Notre Dame, popełnił samobójstwo Dominique Venner, mając nadzieje wstrząsnąć tym czynem Francją i całym cywilizowanym światem. Niestety! Światli obrońcy demokracji – z komunistycznym działaczem Manuelem Barroso – wówczas milczeli jak zaklęci. Podobnie rzecz miała się (i ma się nadal) z Grekami. Tymczasem wokół Egiptu, Syrii, Mali oraz Węgier podnoszą się głośne protesty, nawoływania i apele. Zacznijmy od końca.
Węgry. Pamiętamy wszyscy jak wielkie zawirowania pośród unijnych federastów wywołał fakt przeprowadzenia przez partię Fidesz i premiera Victora Orbana konstytucyjnych zmian w duchu katolicyzmu. Zaczęto oskarżać premiera o totalitaryzm na widok kilkutysięcznej demonstracji (choć, jak wiemy, o milionach Francuzów obeszło się bez echa). Nikogo nie interesuje fakt, że Orbana popiera ogromna większość Węgrów, bo przecież jego Fidesz uzyskał miażdżącą przewagę w wyborach, dzięki czemu nie musi budować koalicji, ale rządzić samemu. Gdzie tu mamy do czynienia z jakimkolwiek nagięciem zasad demokracji (czymkolwiek te zasady by nie były, bo zasadniczo demokracja pośrednia – na której opiera się większość współczesnych systemów politycznych – w ogóle demokracją nie jest, lecz tylko demokratycznym procesem oddania władzy oligarchii)? Ano nigdzie. Lecz nijak nie przeszkadza to eurokratom w formułowaniu idei o stworzeniu komisji kopenhaskiej, która miałaby zajmować się monitorowaniem sytuacji demokracji w państwach członkowskich.
O ile krok ten może budzić oburzenie pośród przeciętnego odbiorcy, o tyle ktoś, kto zna chociaż w minimalnym stopniu unijne traktaty oraz starą, poczciwą doktrynę Breżniewa nijak to nie zdziwi. Warto przypomnieć tym, którzy nie pamiętają, co tak właściwie wymyślił Leonid Breżniew. Mówił on między innymi, iż państwa socjalistyczne są oczywiście niepodległe i zupełnie suwerenne, ale jeśli socjalizm w którymś z tych państw będzie zagrożony inne państwa mogą (a nawet mają taki obowiązek) udzielić temu pierwszemu ,,bratniej pomocy”. Lata minęły, komuna upadła (podobno), a stara, poczciwa doktryna Breżniewa trwa po dzień dzisiejszy. Zmienił się tylko jeden, jakże istotny szczegół – socjalizm zastąpiono demokracją.
Zajrzyjmy teraz do Traktatu o Unii Europejskiej. Artykuł 50. poświęcony jest w całości wystąpieniu z UE oraz poszczególnym procedurom, jakie temu wystąpieniu towarzysza. W przypadku złożenia przez państwo deklaracji o wystąpienie ze Wspólnoty podejmuje się próbę porozumienia odnośnie warunków, na jakich miałoby się to odbyć albo warunków ewentualnego dalszego funkcjonowania danego państwa w UE. Wniosek nadany przez państwo jest najpierw rozpatrywany przez Radę Europejską, później przez Parlament. Po osiągnięciu porozumienia unijne traktaty przestają obowiązywać państwo występujące. To jest oczywiście scenariusz pozytywny, ponieważ na drodze tegoż państwa stają dwie barykady – Rada i Parlament. Na obu tych szczeblach może paść odmowa. Cóż wtedy? Wówczas, gdy brak porozumienia, traktaty przestają obowiązywać państwo występujące po dwóch latach od złożenia wniosku.
Ale, ale! Skąd wzięły się te dwa lata? Dlaczego nie następuje to po miesiącu, dwóch albo w ogóle od razu?? W końcu traktaty nie zostały podpisane na czas określony. Tutaj należy wrócić z rozważaniami do wspomnianej doktryny Breżniewa, bo właśnie na nią przewidziane jest tutaj miejsce. Państwa demokratyczne UE mogą bowiem – w myśl tzw. klauzuli solidarności (o której notabene mowa jest w Traktacie o funkcjonowaniu Unii Europejskiej) – udzielić bratniej pomocy krajom, gdzie procedury demokratyczne są zagrożone. A skąd wiadomo, że takie zagrożenie występuje? Sprawa jasna: przecież żadna poprawnie działająca demokracja nie chciałaby opuszczać tak wielce demokratycznej Unii. Skoro zatem pojawił się wniosek o opuszczenie Wspólnoty... przez dwa lata, o których mowa w traktacie, należy zasady demokracji przywrócić.
Faktycznie nie wiadomo czy Unia podjęłaby podobne kroki w przypadku pojawienia się wniosku o wystąpienie jakiegoś państwa z UE. Nie wiadomo, ponieważ taki przypadek jak do tej pory się nie przydarzył. Wszyscy jesteśmy zatem skazani na domysły, jednak to właśnie domysły oraz procesy, jakie obecnie zachodzą w Unii na tle ,,obrony” demokracji wskazują na możliwość zaistnienia takiej sytuacji.
Demokratyczny fanatyzm zatem nie ma nic wspólnego z wolnością obywateli i faktyczną zwierzchnością narodu nad omnipotencją państwa. Służy jedynie rozszerzaniu totalitaryzmu na kolejne państwa, które zgodzą się podpisać traktaty. Jednakże na Europie nieograniczony głód władzy eurokratów się nie kończy, bowiem z niezwykłą śmiałością próbują oni walczyć o zasady demokratyczne także w Egipcie, Syrii czy Mali. Tymczasem warto przypomnieć sobie czasy Saddama Husajna i Iraku. Stany Zjednoczone, pod pretekstem szerzenia demokracji, zwalczania terroryzmu, a także unieszkodliwieniem broni masowej zagłady posiadanej przez irackiego dyktatora związały się na długie lata straszliwą wojną, która wcale nie kończy się w granicach państw arabskich, ale przenosi na inne kontynenty w postaci zamachów terrorystycznych. Dziś oskarża się muzułmańskich fundamentalistów (oczywiście słusznie) i zapomina jednocześnie o tym, że wypady do obozów nieprzyjaciela to elementy typowe dla wojen. Tak kończy się narzucana przemocą demokratyzacja świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz