Wiemy
doskonale z historii, jak rzecz ma się z imperiami: mimo że
osiągają potęgę i wielkość ich wodzowie zwykle systematycznie
próbują poszerzać ich granice – czy to z idei, czy też ze
zwyczajnego niepohamowanego pragnienia władzy trudno powiedzieć.
Zresztą możliwe, iż nie ma to większego znaczenia, ponieważ samo
rozrastanie się państwa i tak jest faktem. Skoro dzieje wprost
przesiąknięte są tego rodzaju procesami, to nie możemy nagle
mówić o ich nieaktualności, czemu przecież przeciwstawia się
codzienność, bowiem Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Rosja
ciągle próbują przestawiać słupki graniczne – czasami w
przenośni, czasami dosłownie. Drugi przypadek miał ostatnimi czasy
miejsce w Gruzji z ręki wojsk rosyjskich, jednak ten niezbyt
przyjemny precedens był przez media skutecznie przemilczany.
Z
kolei Stany Zjednoczone działają w mniej rzucający się w oczy
sposób. Od przykładów aż się roi. Wszelkie ,,wojny o wyzwolenie”
miały na celu – co chyba jest oczywiste – jedynie poszerzenie
strefy wpływów. Takie spojrzenie od razu ujawnia odpowiedź,
dlaczego jak do tej pory Amerykanie nie podbili Korei Północnej.
Jasne przecież jest, że nie boją się oni ataku nuklearnego ze
strony Koreańczyków, bo ci do dziś nie zdobyli wystarczająco
silnych rakiet, który mogłyby przenieść głowice przez ocean.
Najzwyczajniej w świecie brakuje w Północnej Korei złóż ropy
czy innych pożytecznych surowców, w które obfitują kraje
arabskie. Dlatego też amerykańska ,,pomoc” trafia właśnie tam.
Pozostało
nam do analizy jeszcze jedno państwo – Unia Europejska. Tutaj
rzecz ma się zgoła inaczej, bo o ile USA i Rosja prowadzą swoją
politykę z pozycji siły (czyli w zasadzie najskuteczniej, jak jest
to możliwe), to ,,europejczycy” bombardują swoich przyszłych
podwładnych polityką miłości. Działanie w sposób sekciarski
okazało się niezwykle skuteczne po drugiej wojnie światowej, gdy
ludzie potrzebowali wreszcie spokoju, jednakże wszystko wskazuje na
to, iż na dłuższą metę trzeba będzie wolnych obywateli nieco
bardziej przycisnąć. W każdym razie natenczas działania Unii
okazują się, jak wiemy, skuteczne – poszerzanie granic trwa. Około dwa
tygodnie temu włączono do Wspólnoty Chorwację, a spekulacje ciągle jeszcze trwają wokół Ukrainy, Mołdawii, Armenii, Gruzji czy Turcji. O ile
ostatnie z wymienionych państw uchodzi za kraj rozwinięty, o tyle
cztery pozostałe zupełnie nie. Oni mają stanowić łup w rodzaju
Grecji – przekształconej przez niemiecko-francuską politykę w
narkomana absolutnie uzależnionego od zastrzyków finansowych z
Zachodu. Oczywiście owe zastrzyki sytuacji nie zmienią, lecz
przedłużą tylko ostateczny upadek. Warto przypomnieć sobie słowa
greckiego rządu sprzed roku, kiedy to płynęły z Aten
zaświadczenia, iż żadna wyspa nie zostanie sprzedana. A oto już
od jakiegoś czasu trwa właśnie taka wyprzedaż, z której
korzystają... Arabowie! Szejk Kataru Hamad as-Sani wykupił
niewielki archipelag wokół Oksii za zaledwie 8,5 mln euro. To zaś dopiero początek.
Dewastacja
państw i społeczeństw odbywa się w ramach UE na wielu płaszczyznach – od
finansowej zaczynając, a na moralnej skończywszy. Wszystkie zaś
łączą się między sobą. Legalizacja związków sodomitów ma nie
tylko rozbić instytucję rodziny (największą siłę narodu), ale
również obarcza państwo dodatkowymi kosztami: zarówno poprzez
składki do UE (z których różne organizacje zboczeńców są
finansowane), jak i przez konsekwencje legalizacji związków partnerskich
oraz adopcję przez nie dzieci (w postaci ulg podatkowych). Kółko
działa w obie strony, a legalna pedofilia zaczyna się opłacać.
O
ile na zachodzie Europy prądy te zdobyły taką popularność, że
francuski rząd posuwa się do totalitarnych praktyk, aby ideologię
przemienić w czyn, o tyle Wschód trzyma się mocno. Tak oto we
wspomnianej wyżej Gruzji doszło do rozpędzenia na cztery wiatry
parady równości. Co najbardziej zaskakujące akcją kierowali...
prawosławni mnisi! Po udanej ofensywie w mediach pojawiły się
oświadczenia, że jeśli wejście do UE miałby zniszczyć moralnie
Gruzję sami Gruzini wolą do tejże Unii nie wchodzić. Z kolei
Wspólnota, będąc państwem politycznie i militarnie (a powoli
również gospodarczo) słabym nie zamierza wciskać pieniędzy,
których przecież brakuje, w otwarcie różnego rodzaju organizacji
na rzecz tolerowania zboczeń na kaukaskiego państewka.
Co
ciekawe idea powrotu do chrześcijańskich zasad moralnych zabrzmiała
również i w Rosji. Nie tylko społeczeństwo otwarcie manifestowało
swoją niechęć do sodomitów, przerywając paradę równości, ale
sam prezydent Putin zakazał w ogóle wspominania dzieciom w szkołach o czymś takim jak
homoseksualizm. Oczywiście od strony Unii
Europejskiej podniosły się głosy sprzeciwu i okrzyki o łamaniu
prawa człowieka, jednak każdy logicznie myślący człowiek wie
doskonale, że praw żadnych ludzi nikt w tym wypadku nie złamał.
Pociesza fakt pojawiających się idei przywracania zasad moralnych
do życia publicznego, mimo że nie może być tu mowy o pełnej
radości. Moralność bowiem dodaje społeczeństwu nietypowej siły (o czym oficjalnie dawno już zapomniano),
a łatwo sobie wyobrazić, do czego mogłoby dojść, jeśli Rosja
odzyska dawną potęgę... i zabraknie Rzeczypospolitej, która
mogłaby ją zahamować.
Nie ulega wątpliwości - dodam na koniec - że Rzeczpospolita pogrąża się z każdą chwilą w coraz koszmarniejszej degradacji. Nie istnieje już od dawna coś takiego, jak polska polityka zagraniczna, co oznacza, że Donald Tusk oddał z własnej woli państwo pod rozkazy... właśnie, czyje? Brukseli, Berlina, Moskwy? Tego najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz