Felietony i komentarze

wtorek, 16 kwietnia 2013

Kabaret ,,Unia" przedstawia


Szanowni Państwo, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że pośród tego natłoku złych słów, jakie można z powodzeniem, bez najmniejszego mrugnięcia okiem, powiedzieć znajdziemy także nieco... wesołych akcentów. Niektóre postępowania szacownych eurokratów na dzień dzisiejszy wzbudzają pogardliwe uśmieszki, ale śmiem założyć, że jeszcze kilkanaście albo kilkadziesiąt lat temu powodowałyby istne wybuchy radości wśród całych narodowych społeczności. O czym mowa?
W pierwszej kolejności zajmijmy się marchewką. To znaczy przyjrzyjmy się problemowi, bo zajęła się nim już umiłowana Unia Europejska, stwierdzając jakiś czas temu, że jest ona niczym innym, jak... owocem. Zapytam zatem wprost, Szanowni Państwo – gdyby ktoś przy Waszym rodzinnym stole (np. podczas jakiejś uroczystości świątecznej, gdzie zbiera się większa ilość osób) powiedział jakieś 50 lat temu, że marchewka to owoc, jakie byłby Państwa reakcje? W zasadzie ciężko nam sobie to wyobrazić, kiedy na co dzień niemalże spotykamy podobne absurdy, które serwują nam jegomoście z Brukseli. Społeczność Europy przywykła już niejako do podobnych ,,wynalazków”, bo na marchwi się przecież nie skończyło. Rozwiązano również problem ślimaków (bo przecież kraje socjalistyczne doskonale radzą sobie z problemami, które NIE występują w innych państwach). Odgórnie bowiem stwierdzono, że ten dobrze wszystkim znany mięczak jest... rybą. Oczywiście lądową, bo raczej – z tego co mi wiadomo – wód nie zamieszkuje. Płetwy zapewne trzyma pod skorupą, kryjąc się skutecznie przed niedouczonym ciemnogrodem, ale ujawnił się eurokratom z Brukseli – stąd ich nowoczesna wiedza.
Ale o co tu właściwie chodzi?! Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to... nie inaczej! Chodzi o pieniądze. Portugalczycy produkują coś na kształt dżemu (czy tam marmolady) z marchewek, ale żeby ich towar można było eksportować za granice (jeśli w ogóle uznamy, że w Unii są jakiekolwiek granice), to należało uczynić z warzywa owoc. Podobnie rzecz miała się ze ślimakami. Ponieważ jest to niejako narodowa potrawa Francuzów eurokraci zamarzyli sobie naszych ,,braci” z zachodu dotować. Jednakże brakowało paragrafu, który zezwalałby na dopełnienie tego faktu, zatem przekształcono ślimaki w ryby... i wszystko gra!
Niestety nie do końca. O ile w tych dwóch przypadkach możemy potraktować szacownych eurokratów szyderczym śmiechem (a ci przecież jak najbardziej na to zasługują), o tyle przy niektórych nowych precedensach jest się czego obawiać. Powraca bowiem cenzura w postaci ,,listy ksiąg zakazanych”, chociaż może nie dosłownie i jeszcze niezbyt dosadnie. Wszystko zaczęło się od niemieckiej (znowu...) minister do spraw rodziny Kristiny Schröder, która stwierdziła, że swoim własnym dzieciom (tak na marginesie nieco im współczuję) nie czyta bajki o Pippi Langstrump, ponieważ jest tam mowa o ,,królu czarnych”. Pani minister korzysta zatem z ciągle silnego eurosocjalizmu, by przeforsować swoje fanaberie. I z tej przyczyny możemy, Szanowni Państwo, realnie obawiać się, że wkrótce bajka o ,,murzynku Bambo” zostanie oficjalnie zakazana. Co ciekawe w swoim szaleńczym zapędzie Kristina Schröder dorwała się również do Pana Boga, twierdząc, iż nie powinno się Go nazywać w rodzaju męskim, ale raczej w rodzaju nijakim. Z teologicznego punktu widzenia Stwórca nie ma żadnej osoby, bowiem jest bytem bezcielesnym. Skoro zatem wierzący o tym wiedzą, a niewierzącym nic do tego, to komu tak właściwie pani minister chce cokolwiek udowodnić?
Jakby tego było mało feministki próbują wrzucić na unijną listę ksiąg zakazanych (szczęśliwie oficjalnie jeszcze nie istniejącą) opowieści braci Grimm za niepoprawny politycznie model rodziny, gdzie ojciec zarabia na dom, zaś matka opiekuje się ogniskiem domowym. Mamy tu do czynienia z ukłonem w stronę marksizmu kulturowemu... zresztą nic to dziwnego. Feministkom nie straszny żaden Marks, żaden Engels, żaden Stalin i Hitler – w myśl własnych wybujałych fantazji ukłonią się przed samym diabłem, a przynajmniej zaczynam odnosić takie wrażenie. Dla pań (chyba) feministek mam mimo wszystko przyjacielską propozycję: niech zajmą się ustanawianiem parytetów w kopalniach i na budowach. Wówczas część ich paskudnej trzódki wykruszy się w trybie natychmiastowym.
Wróćmy jednak do naszej listy. Na baśniach braci Grimm się absolutnie nie kończy. Są jeszcze opowieści z Narnii, gdzie C. S. Lewisa. Autor w swoim dziele ośmielił się mieszkańców Kaloromenu (fikcyjnej krainy geograficznej) przyrównać do arabów, nadając im między innymi ciemny odcień skóry, wciskając turbany na głowy i osadzając na piaszczystej pustyni. Panie Lewis, jak można było tak zrobić?
To wszystko, Szanowni Państwo. Oczywiście lista już obecnie na tych tytułach się nie kończy. Poczekajmy jeszcze trochę, a dojdzie ich więcej. Eurokraci wygrzebią skąd się da zapomniane powieści, wierszy czy filmy, by tylko udowodnić swoją rację. Co ciekawe naszym europejskim marksistom jakoś nie przyszło do głowy, że skoro czarni się nie skarżą, to może im to zwyczajnie nie przeszkadza. A przecież, zapomniałbym. Socjaliści zawsze wiedzą, co dla nas najlepsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz