Felietony i komentarze

wtorek, 9 kwietnia 2013

Pieniądz - wspólna wiara Europy


Nie od dziś próbuje się (również – o ile nie w szczególności – w ramach Unii europejskiej) spychać religię do sfery prywatnej. Niegdyś przy powszechnych spisach ludności wypełniało się również odpowiednią rubrykę odnośnie przynależności religijnej. Nie tak jeszcze dawno (przed kilkoma laty, choć dokładnej daty nie jestem w stanie określić) wspomniana rubryka zniknęła z tychże druków, a duchowość ,,sprywatyzowano”. Im dalej na zachód, można powiedzieć, tym podobne postępowanie ze strony rządów państw jest intensywniejsze. Francja – kraj absolutnie laicki – zabrania obywatelom obnoszenia się z symbolami religijnymi. Belgia: przed kilkoma tygodniami wprowadzono zakaz używania w miejscach publicznych słów ,,Wielkanoc”, ,,Boże Narodzenie”, a nawet ,,karnawał”. Pomijając kwestię perfidnego zamachu na wolność słowa coraz bardziej prywatyzuje się religię. Mimo to, Szanowni Państwo, wiemy doskonale w co wierzą przechodnie, których co dzień mijamy na chodnikach. Wierzą w pieniądze.
Nie mam zamiaru, ostrzegam na wstępie, uprawiać tu żadnego moralizatorstwa i pouczać na temat tego, że wartości duchowe są ważniejsze od wartości materialnych. Nie. Rozważania o pieniądzu wyprowadziłem od wiary tylko z tego względu, iż to właśnie na wierze opiera się cała siła obecnej waluty wszystkich krajów Europy. Wystarczy się zastanowić, co tak właściwie mają w sobie banknociki, które mielimy w palcach niemal codziennie, co stwarzałoby z nich jakąkolwiek wartość. Oczywiście – nie mają zupełnie nic! Faktycznie twarz jednego z naszych historycznych królów, graficzna oprawa oraz tekst stanowią zaledwie tło. Tło dla faktycznie umownej wartości. Od niej to ekonomiści przyjęli nazwę obecnych walut światowych, opartych na wierze w ich wartość, jako pieniądz fiducjarny (łac. fides – wiara).
Alternatywą dla tego rodzaju środka płatniczego jest pieniądz posiadający standard złota, a zatem konkretną ilością kruszcu przypadającą na jeden papierowy banknot. Owszem, sama wartość złota również jest efektem wiary w nią, jednakże w tym wypadku wspomniana wiara uwarunkowana jest kulturowo (np. dla rdzennych mieszkańców Ameryki Łacińskiej ten miękki, żółtawy metal nie stanowił większej wartości). Ponadto ilość złota, jaką można pozyskać na całym świecie jest ograniczona w przeciwieństwie do pieniądza fiducjarnego, który może być drukowany praktycznie bez zahamowań, co rodzi bardzo poważne konsekwencje dla gospodarki, czyli notabene dla obywateli. Rządzących problem ten omija z jasnej przyczyny – monopol na drukowanie pieniądza ktoś musi dzierżyć (nie trzeba chyba tłumaczyć co by się stało, gdyby przeciętny Kowalski posiadał maszynę mogącą masowo drukować banknoty...) i to właśnie przypada na barki władz, a właściwie na barki banku centralnego, będącego pod ścisłą kontrolą władzy.
Ale co tak właściwie pieniądz fiducjarny oraz jego produkcja ma wspólnego z Unią Europejską? Rzecz jasna euro standardu złota nie posiada zatem jest właśnie walutą opartą wyłącznie na wierze w jej wartość. Z kolei monopol na jego produkowanie ma w tym wypadku Europejski Bank Centralny. Kto go kontroluje? Diabli wiedzą (bo możliwe jest, że oni sami sprawują nad nim kontrolę). Faktycznie nie ma żadnego organu, będącego jednocześnie zależnym w jakimkolwiek stopniu od obywateli, kontrolującego ilość drukowanych pieniędzy. Dlatego też EBC drukuje euro na potęgę, zrzucając wszelkie konsekwencje takiego działania właśnie na zwykłych ludzi.
Najwyższa pora zdradzić, czym tak właściwie są wspomniane konsekwencje. Pierwsza to inflacja, czyli – mówiąc w skrócie – spadek wartości pieniądza albo z drugiej strony: wzrost wartości, a przez to cen towarów. Sprawę można pojąć tak ,,na chłopski rozum”. Produkt, którego na rynku jest bardzo dużo najzwyczajniej w świecie staje się produktem tańszym, ponieważ dostęp do niego jest ułatwiony, a do tego poprzez jego nadmiar często należy trafiać do mniej zamożnych warstw społeczeństwa, a przez to zwiększać grono nabywców. Praktyczny przykład nie jest potrzebny. Dlaczego? Wszyscy z was, Szanowni Państwo, doskonale pamiętają czasy PRLu (kto nie pamięta niech zapyta chociażby rodziców) i ceny produktów osiągające miliony złotych.
Warto również zauważyć, że przy produkcji pieniądza fiducjarnego znacznie utrudnione jest oszczędzanie. Z jakiej przyczyny bowiem oszczędzamy? Na pewno nie po to, by dotrwać z kolosalnymi kwotami do śmierci i nijak ich nie wykorzystując. Oszczędzamy, aby później w jakiś konkretny sposób pozostawione na kątach pieniądze wydać. Jednakże oszczędzanie ma sens tylko wtedy, gdy wartość pieniądza się nie zmienia. Tymczasem wyobraźcie sobie, Szanowni Państwo, że nagle wszyscy obywatele naszej umiłowanej Rzeczypospolitej odkładają pieniądze na konta i oszczędzają. W zasadzie co w tym złego, komu miałoby to szkodzić? Komu? Nie inaczej – szkodzi w pierwszej kolejności władzom. Z pieniędzy nie działających w gospodarce nie da się odprowadzać podatków. Co w takiej sytuacji robi władza? Dodrukowuje kolejne banknoty w celu ożywienia rynku, powodując przez to spadek wartości tych sum odłożonych przez obywateli na przyszłość.
Podobna polityka ma stosunkowo małe skutki uboczne w porównaniu do skutków, jakie podobne traktowanie gospodarki odbyłoby się np. na ogólnoeuropejską skalę, co próbuje nam się zafundować poprzez wprowadzenie wspólnej waluty. Z tej właśnie przyczyny nasza odpowiedź dla euro powinna być jednoznaczna – NIE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz