Nie od dziś próbuje się
(również – o ile nie w szczególności – w ramach Unii
europejskiej) spychać religię do sfery prywatnej. Niegdyś przy
powszechnych spisach ludności wypełniało się również
odpowiednią rubrykę odnośnie przynależności religijnej. Nie tak
jeszcze dawno (przed kilkoma laty, choć dokładnej daty nie jestem w
stanie określić) wspomniana rubryka zniknęła z tychże druków, a
duchowość ,,sprywatyzowano”. Im dalej na zachód, można
powiedzieć, tym podobne postępowanie ze strony rządów państw
jest intensywniejsze. Francja – kraj absolutnie laicki – zabrania
obywatelom obnoszenia się z symbolami religijnymi. Belgia: przed
kilkoma tygodniami wprowadzono zakaz używania w miejscach
publicznych słów ,,Wielkanoc”, ,,Boże Narodzenie”, a nawet
,,karnawał”. Pomijając kwestię perfidnego zamachu na wolność
słowa coraz bardziej prywatyzuje się religię. Mimo to, Szanowni
Państwo, wiemy doskonale w co wierzą przechodnie, których co dzień
mijamy na chodnikach. Wierzą w pieniądze.
Nie mam zamiaru, ostrzegam na
wstępie, uprawiać tu żadnego moralizatorstwa i pouczać na temat
tego, że wartości duchowe są ważniejsze od wartości
materialnych. Nie. Rozważania o pieniądzu wyprowadziłem od wiary
tylko z tego względu, iż to właśnie na wierze opiera się cała
siła obecnej waluty wszystkich krajów Europy. Wystarczy się
zastanowić, co tak właściwie mają w sobie banknociki, które
mielimy w palcach niemal codziennie, co stwarzałoby z nich
jakąkolwiek wartość. Oczywiście – nie mają zupełnie nic!
Faktycznie twarz jednego z naszych historycznych królów, graficzna
oprawa oraz tekst stanowią zaledwie tło. Tło dla faktycznie
umownej wartości. Od niej to ekonomiści przyjęli nazwę obecnych
walut światowych, opartych na wierze w ich wartość, jako pieniądz
fiducjarny (łac. fides – wiara).
Alternatywą dla tego rodzaju
środka płatniczego jest pieniądz posiadający standard złota, a
zatem konkretną ilością kruszcu przypadającą na jeden papierowy
banknot. Owszem, sama wartość złota również jest efektem wiary w
nią, jednakże w tym wypadku wspomniana wiara
uwarunkowana jest kulturowo (np. dla rdzennych mieszkańców Ameryki
Łacińskiej ten miękki, żółtawy metal nie stanowił większej
wartości). Ponadto ilość złota, jaką można pozyskać na całym
świecie jest ograniczona w przeciwieństwie do pieniądza
fiducjarnego, który może być drukowany praktycznie bez zahamowań,
co rodzi bardzo poważne konsekwencje dla gospodarki, czyli notabene
dla obywateli. Rządzących problem ten omija z jasnej przyczyny –
monopol na drukowanie pieniądza ktoś musi dzierżyć (nie trzeba
chyba tłumaczyć co by się stało, gdyby przeciętny Kowalski
posiadał maszynę mogącą masowo drukować banknoty...) i to
właśnie przypada na barki władz, a właściwie na barki banku
centralnego, będącego pod ścisłą kontrolą władzy.
Ale co tak właściwie pieniądz
fiducjarny oraz jego produkcja ma wspólnego z Unią Europejską?
Rzecz jasna euro standardu złota nie posiada zatem jest właśnie
walutą opartą wyłącznie na wierze w jej wartość. Z kolei
monopol na jego produkowanie ma w tym wypadku Europejski Bank
Centralny. Kto go kontroluje? Diabli wiedzą (bo możliwe jest, że
oni sami sprawują nad nim kontrolę). Faktycznie nie ma żadnego
organu, będącego jednocześnie zależnym w jakimkolwiek stopniu od
obywateli, kontrolującego ilość drukowanych pieniędzy. Dlatego
też EBC drukuje euro na potęgę, zrzucając wszelkie konsekwencje
takiego działania właśnie na zwykłych ludzi.
Najwyższa pora zdradzić, czym
tak właściwie są wspomniane konsekwencje. Pierwsza to inflacja,
czyli – mówiąc w skrócie – spadek wartości pieniądza albo z
drugiej strony: wzrost wartości, a przez to cen towarów. Sprawę
można pojąć tak ,,na chłopski rozum”. Produkt, którego na
rynku jest bardzo dużo najzwyczajniej w świecie staje się
produktem tańszym, ponieważ dostęp do niego jest ułatwiony, a do
tego poprzez jego nadmiar często należy trafiać do mniej zamożnych
warstw społeczeństwa, a przez to zwiększać grono nabywców.
Praktyczny przykład nie jest potrzebny. Dlaczego? Wszyscy z was,
Szanowni Państwo, doskonale pamiętają czasy PRLu (kto nie pamięta
niech zapyta chociażby rodziców) i ceny produktów osiągające
miliony złotych.
Warto również zauważyć, że
przy produkcji pieniądza fiducjarnego znacznie utrudnione jest
oszczędzanie. Z jakiej przyczyny bowiem oszczędzamy? Na pewno nie
po to, by dotrwać z kolosalnymi kwotami do śmierci i nijak ich nie
wykorzystując. Oszczędzamy, aby później w jakiś konkretny sposób
pozostawione na kątach pieniądze wydać. Jednakże oszczędzanie ma
sens tylko wtedy, gdy wartość pieniądza się nie zmienia.
Tymczasem wyobraźcie sobie, Szanowni Państwo, że nagle wszyscy
obywatele naszej umiłowanej Rzeczypospolitej odkładają pieniądze
na konta i oszczędzają. W zasadzie co w tym złego, komu miałoby
to szkodzić? Komu? Nie inaczej – szkodzi w pierwszej kolejności
władzom. Z pieniędzy nie działających w gospodarce nie da się
odprowadzać podatków. Co w takiej sytuacji robi władza?
Dodrukowuje kolejne banknoty w celu ożywienia rynku, powodując
przez to spadek wartości tych sum odłożonych przez obywateli na
przyszłość.
Podobna polityka ma stosunkowo
małe skutki uboczne w porównaniu do skutków, jakie podobne
traktowanie gospodarki odbyłoby się np. na ogólnoeuropejską
skalę, co próbuje nam się zafundować poprzez wprowadzenie
wspólnej waluty. Z tej właśnie przyczyny nasza odpowiedź dla euro
powinna być jednoznaczna – NIE!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz