Felietony i komentarze

czwartek, 19 grudnia 2013

Ukraina: za i przeciw


Często powtarzają się na popularnych portalach informacyjnych komentarze typu ,,Czego znów ta Ukraina?”, ,,Nie obchodzi mnie to” itp. Zasadniczo nic dziwnego, bowiem faktycznie z reguły zaledwie 10-20 % społeczeństwa jest realnie zainteresowana polityką, zaś reszta woli śledzić sprawy zgoła inne (jak chociażby ta najbardziej współczesna ,,Matka małej Madzi”). Łapią się oni przy tym na tzw. ,,tematy zastępcze” budowane i ciągnięte wciąż po to, by od rzeczywiście istotnych spraw odwrócić uwagę. Oczywista oczywistość, że ośmielę się zacytować.
W każdym razie Ukraina nie stanowi bynajmniej tematu zastępczego. Wprawdzie kwestia została już na dobre rozstrzygnięta (choć wcale nie powiedziane, że owo rozstrzygnięcie będzie przez wieczność aktualne), to jednak z rozegranego scenariusza wciąż możemy wyciągnąć ciekawe wnioski. Jak wiemy nasz wschodni sąsiad miał dwa wyjścia – Rosja i Unia Europejska. Janukowycz forsował usilnie pojednanie z Putinem, a tymczasem opozycja oraz część mieszkańców Kijowa (dodajmy: niezbyt duża część, bo w sumie uzbierał się blisko milion osób, a z innych miast jakoś nie dobiegały wieści o protestach poparcia dla ,,Majdanu”) wyrażała chęć integracji z UE. Sama Unia zaś nie wyglądała bynajmniej na zainteresowaną rozmowami, bo i nie pojawiły się jakiekolwiek wyraźniejsze interwencje, mimo że w przypadku stosunkowo niewielkich zmian konstytucyjnych na Węgrzech galimatias wywołano niemały.
Przesądzone – można powiedzieć. Janukowycz podpisał porozumienie z Rosja, a do Unii odwrócił się plecami. Cóż, scenariusz do tego odwrotny powtórzył się już w Polsce przed kilkoma laty, kiedy to my mieliśmy za zadanie wybrać między Wschodem a Zachodem. Przyjrzyjmy się zatem temu, co tak właściwie otrzymała Ukraina oraz to, co dostaliśmy my za przyłączenie się do eurokołchozu.
Po pierwsze: dotacje. Najbardziej rozpowszechnionym plusem Unii miały być owe pieniądze, które to takim zalewem miały do nas płynąć zaraz po przystąpieniu, a także później. I o ile na początku zastrzyk dla budżetu pobudził gospodarkę (chociaż możliwe, że ten wzrostowy proces rozwinął się dzięki zrzuceniu jarzma socjalizmu), o tyle później, czyli obecnie, nie kolejne pieniądze nie mają większego znaczenia. Mimo tego propaganda trwa – w telewizji lecą spoty reklamowe, na każdym niemalże budynku widnieje etykietka, że finansowane z funduszy UE itd. Niby to wsparcie dla samorządów. Tymczasem te, choć się rozwijają, również się zadłużają. Co w takim razie jest nie tak? Proste: Unia zobowiązuje rejon, w który wtłoczone są pieniądze do pokrycia 10% kosztów danej inwestycji. I tak oto gminy muszą dopłacać kwoty, których normalnie nie mogłyby wtłoczyć. Oczywiście dotacji brać nie trzeba, jednak skoro były obiecane... resztę możemy sobie dopowiedzieć sami.
Drugim elementem była swoboda podróżowania (a zatem i pracy w innych krajach Europy) oraz przepływu kapitału. Zasadniczo był to warunek konieczny, żeby w ogóle uczestniczyć w gospodarce Europy. Unia stosuje protekcjonizm względem swoich towarów, ułatwiając współpracę tym, którzy do niej należą. Jest to swego rodzaju terror gospodarczy, blokujący państwo zachodnie rynki zbytu. Wyjątkiem zatem jest tu chyba jedynie swoboda poruszania się bez paszportów... ale nie konno! Podobnie i bez psa lub kota! W takim wypadku należy zabrać ze sobą stertę dokumentów na temat zwierzęcia.
I tyle z naszych korzyści. Wad chyba nie muszę wymieniać, skoro zajmuję się tym w zasadzie co tydzień. Co tymczasem dostała Ukraina? Na sam początek korzystną sprzedaż państwowych obligacji (czyli w konsekwencji zmniejszenie długu publicznego), co można porównać do wspomnianego powyżej początkowego zastrzyku finansów, jaki dostała Polska od UE. Poza tym korzystną sprzedaż gazu (po 1/3 ceny). Tego chyba nie trzeba w ogóle komentować – jeden z podstawowych surowców współczesności za połowę ceny. Dodajmy przy tym, że straty Rosja zapewne zechce odbić sobie na innych państwach, co nie wróży nam za dobrze. Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz zaświadcza, że jego umowa z Rosją nie wyklucza pod żadnym względem integracji europejskiej, co zasadniczo można przyjąć dwojako – z jednej strony nawet Turcja stara się o członkostwo, mimo że dalej jej znacznie od UE niż współczesnej Ukrainie; z drugiego zaś frontu taki niepozorny, zdawałoby się, krok na Wschód może de facto oznaczać bardzo wiele.
Jedno pozostaje pewne – ani Unia, ani Rosja nie są dziś dla państwo środkowoeuropejskich odpowiednią alternatywą. Od zawsze środkowa Europa gryzła się zarówno ze Wschodem, jak i z Zachodem. W przeszłości jednak miała ku temu możliwości w postaci Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a dziś skazana jest na łaskę tyranów. Wiemy jednak jedno – na Ukrainie nie prędko zobaczymy jakąkolwiek poważną manifestację sodomitów, bo i Putin zakazał promowania tej ideologii w Rosji, zaś u nas, w Polsce, w taj materii zło dopiero się zaczyna.

PS

Zapraszam wszystkich czytelników do zapoznania się z działem ,,Audio i video”, gdzie zamieściłem film na temat kłamstw funduszy unijnych. Porządna analiza na temat wszelkich propagandowych łgarstw – szczególnie dla tych, którzy wciąż twierdzą, że jesteśmy coś Unii winni. 

sobota, 14 grudnia 2013

Domowa Fabryczka


Witam wszystkich czytelników!

Tym razem mam zaszczyt zaprosić Państwa na stronę o zgoła odmiennej tematyce. Wszystko dla tych, którzy poszukują ciekawego przepisu na nowe danie, projektu ozdoby świąteczne, elementów plastycznych itp. Zapraszam! 

http://domowafabryczka.blogspot.com

czwartek, 12 grudnia 2013

Świat się zmienia


Pacyfizm – bożyszcze współczesnych ludzi stawiane niemal na równi z osławioną neutralnością światopoglądową. Czym jest? Pojęcie to oznacza ni mniej ni więcej nastawienie ukierunkowane na osiągnięcie powszechnego pokoju. Co w tym złego? Ano to, że ów światowy ład próbuje się często osiągnąć nie bacząc na konsekwencje czy metody (ograniczające zwykle ludzką wolność). Ponadto pokój stanowi rzecz nadrzędną w każdym przypadku, więc staje się niejako nowym bogiem, a sam pacyfizm nową religią. Doktryna ta wiąże się zwykle ze szczytową wręcz naiwnością, pragnącą wierzyć, że do sprawiedliwego, dobrego pokoju nie dążą tylko sami pacyfiści, ale w ogóle wszyscy ludzie. Ci zaś z kolei, którzy oficjalne deklarują sprzeciw wobec tejże idei powinni zostać odstrzeleni... jak najbardziej w sposób pokojowy.
I tak oto przed kilkoma dniami wojska Francuskie lecące do Afryki nie zmierzały tam, by wywołać konflikt wojny, lecz w celu rozpoczęcia ,,operacji pokojowej”. Ten termin stworzyło zresztą ONZ i korzysta z niego – jak widać – po dzień dzisiejszy. Tylko idiota (mówiąc wprost) wciąż będzie wierzył w owe pokojowe działania, czytając kilka dni po wspomnianym wyruszeniu o trupach w stolicy jednego z afrykańskich państw. To w każdym razie żadna nowość – przywykliśmy do tego typu informacji studiując medialne doniesienia o kolejnych wyprawach Amerykanów na Bliski Wschód lub czytając w książkach na temat fiaska w Wietnamie.
Doktryna pacyfistyczna wyznaje również, że dążenia pokojowe będą się potęgować z czasem aż nastanie raj na Ziemi. Pytanie, jak w ogóle ktoś wierzący w słowa Pisma Świętego może uznać taką ideę za prawdziwą pominę, bo stratą czasu byłoby próbowanie dochodzenia prawdy. W parze z wspomnianą koncepcją idzie twierdzenie, iż koniunktura międzynarodowa nie ulegnie już nigdy zmianie – nigdy nie dojdzie do rewizji jakiś granic, a przede wszystkim nie odbędzie się to w wyniku wojny. I gdy na chłodno analizuje się politykę międzynarodową wniosek ten faktycznie się nasuwa na myśl – nie tylko pacyfistom, jak mniemam. Jednak czy nie myślano tak już kiedyś?
Sięgnijmy do historii. Obecnie bowiem forsuje się teorię, że to dzięki Unii Europejskiej (między innymi) taki powszechny pokój jest w ogóle możliwy. W myśl tej zasady to właśnie UE dostała swego czasu pokojową nagrodę Nobla. Przecież to fenomen! Cały kontynent tyle lat w pokoju... czyżby faktycznie fenomen?
Nie, nie i po trzykroć nie! Pierwszy konflikt, który ogarnął niemal cały świat nazwany został ,,wojnami napoleońskimi”. Znamy treść kryjącą się pod tym pojęciem, bo nasi przodkowie aktywnie brali udział w tychże wydarzeniach. Napoleon, jak również wiemy, upadł, a w celu przywróceniu ogólnoświatowego porządku zebrano się na Kongresie Wiedeńskim. Tutaj to po raz pierwszy największe mocarstwa (Austria, Prusy i Rosja) zaczęły układać zasady koegzystencji Europy i innych kontynentów. Ba! Powołano nawet Święte Przymierze, które miało przestrzegać zasad zawartych w postanowieniach wiedeńskich. Jakieś podobieństwo z naszym umiłowanym ONZ! Jest tylko jedna różnica – traktatu wcielającego w życie wspomniany twór nie aprobował papież, jak i Wielka Brytania (ta jednak aprobowała zawarte w nim postanowienia). Rzym pozostał przeciwny, zdając sobie sprawę z groźby.
Epizod ten zakończyła ostatecznie I wojna światowa – największa wojna wszech czasów. A co było po niej? Kolejna dawna ,,Unia Europejska” określona jako Liga Narodów. W tym wypadku podobieństwo do UE jest jeszcze wyraźniejsze: Liga przyłączyła do siebie Niemcy dopiero po jakimś czasie (były one przecież powszechnym wrogiem po I WŚ); podobnie Europejska Wspólnota Węgla i Stali powstała jako opozycja wobec Niemiec i dopiero później przyjęła je do związki. Co jeszcze? Liga Narodów za podstawowy cel swojej egzystencji powzięła... powszechne rozbrojenie! Tak, to żaden mit czy mało znaczące głos jakiegoś marnego przedstawiciela. To był najwyższy cel, przyświecający Lidze. Stowarzyszenie to upadło jednak i wybuchła II wojna światowa.
Co dalej? Możliwe, że schemat się powtórzy (jak dzieje się to w historii) albo zostanie przełamany na rzecz nowych rozwiązań. Jedno pozostaje pewne: światowy, wieczny pokój zapanuje po powtórnym przyjściu Zbawiciela – a tym na pewno nie są ani Niemcy, ani Francja, ani Rosja, ani żaden inny kraj głoszący pacyfistyczne idee. Podstaw zaś pod przyszły konflikt (lub konflikty) jest wiele. Szkocja – w 2014 roku odbędzie się tam referendum w sprawie niepodległości i odłączenia się od Wielkiej Brytanii. Hiszpania – Baskowie protestują nie od dziś, zaś rząd nie zezwolił na referendum w Katalonii, mające zatwierdzić odłączenie się tego ,,województwa” od państwa hiszpańskiego. Niemcy – Bawarczycy nie od dziś podkreślają chęć do stworzenia niepodległego państwa (które zasadniczo funkcjonuje w nazwie). Polska – Ruch Autonomii Śląska liczy... właśnie na autonomię; niektórzy jego członkowie twierdzą, że taki stan rzeczy jest nieunikniony. Ukraina – Krym zamieszkują w większości Rosjanie, a do tego zgłaszają do niego pretensje Tatarzy.

Wymieniać można wiele, a i to z pominięciem tych krajów, które powoli odsuwają się od Unii Europejskiej (Irlandia, Wielka Brytania, Węgry). To oczywiście sam środek Europy, a nie żadne odległe Emiraty Arabskie czy tonące w pożodze kraje Bliskiego Wschodu. To niemalże nasz podwórek, nasze granice. Tym bardziej podobne koncepcje nabiorą siły, kiedy narody zaczną zanikać z jeszcze większą intensywnością, jak teraz. Czy to źle? Może. Warto jednak, jak sądzę, po prostu mieć to wszystko na uwadze i nie dać się zaskoczyć. Wiemy przecież, że możemy liczyć tylko na siebie – państwa już nie ma. 

poniedziałek, 9 grudnia 2013

O polskiej tradycji politycznej



Witam wszystkich czytelników po raz kolejny!
Chyba pierwszy raz w historii tego bloga mam zaszczyt zaprezentować tekst spoza portalu suwerenni.blogspot.com. Zapraszam do przeczytania mojego artykułu opublikowanego na łamach czasopisma Libertas:


Życzę miłej lektury! 

środa, 4 grudnia 2013

Centralny Aparat Przemocy w ,,akcji"

Zapowiadane już wcześniej wideo na temat brutalnej interwencji Centralnego Aparatu Przemocy podczas Marszu Niepodległości, w wyniku której stracił przytomność przypadkowy przechodzień. Zapraszam do działu ,,Audio i video"! 

Kontrrewolucja Środkowej Europy


Węgry – kraj wyklęty, jak moglibyśmy powiedzieć, przez bogów współczesnego Olimpu, czyli – posługując się dużym skrótem – niemal wszystkich brukselskich politykierów oraz wszelkich mętów wokół tego ,,jedynego słusznego” ośrodka zgromadzonych. Oczywiście nie chodzi o Węgry jako takie, ale raczej o Węgry Wiktora Orbana – niedemokratyczne, nietolerancyjne i niepostępowe. Cóż z tego, że premiera wybrała zdecydowana większość obywatele (na tyle liczna, że może on sam sprawować władze i nie bawić się w koalicję)? Jeśli Bruksela – naczelny stróż światowej demokracji – mówi, że zasady naszego umiłowanego ustroju zostały złamane, to tak właśnie się stało. I ile argumentów by przeciwko tym tezom nie wytaczać lud dalej będzie wierzył w owe zapewnienia o skorumpowanej, odległej władzy, której sam nawet obrać nie może.
Tak czy inaczej Węgry stanowią ogromny precedens. Już nie tylko silna Wielka Brytania grozi opuszczeniem eurokołchozu (niedawno przegłosowano ustawę, która zapewnia referendum w tej sprawie w 2017 roku), lecz także maleńkie państewko na granicy Bałkanów zaczyna budować instytucje, mogące zapewnić mu w przyszłości samodzielność i suwerenność. I o ile wybryki Wielkiej Brytanii to raczej próby zastraszenia Brukseli w celu wyciągnięcia z jej skarbca, jak największej ilości gotówki, o tyle Węgry wydają się grać zupełnie inną polityką. Orban zakończył przecież współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, spłacając jednocześnie długi zaciągnięte w przeszłości. Jednocześnie do konstytucji Węgier wraca paragraf o Koronie św. Stefana – artefakcie, pamiętającym jeszcze dzieje sprzed tysiąca lat. Jednocześnie Orban dodaje do ustawy zasadniczej zapis o roli tradycyjnych małżeństw.
Mamy zatem precedens – przy postępującym w Europie Zachodniej marksizmie samo centrum naszego kontynentu wydaje się cywilizacyjnie odbijać od paradygmatów forsowanych usilnie przez Unię. Zresztą to nic dziwnego, jeśli popatrzymy na historię. W XVI wieku to właśnie państwo węgierskie stanowiło silne oparcie dla papiestwa za co spotkał je koniec w Bitwie pod Mohaczem, w której Turcy rozgromili wojska węgierskie przy cichej aprobacie cesarzy niemieckich i ich stronnictwa. Ba! Nawet ówczesny król Korony Polskiej – Zygmunt I Stary nie przybył z odsieczą swojemu bratankowi, degustując się sekularyzacją Prus i utworzeniu pierwszego protestanckiego państwa świata. Na obronę Węgier łożyła wówczas pieniądze tylko jedna strona areny politycznej – papiestwo. Zresztą taki był plan: po ogromnych stratach finansowych Rzymu cesarz niemiecki miał otwartą drogę na Watykan. Nic dziwnego, że wkrótce po Mohaczu następuje sacco di Roma –doszczętne splądrowanie Wiecznego Miasta właśnie przez wojska cesarskie. Oczywiście o tym w szkołach się nie mówi, mimo że wydarzenie to zmieniło bieg historii.
Wróćmy jednak do współczesności. Dzisiaj Węgry wydają się odbudowywać dawną, konserwatywną siłę, opierając się przy budowie własnego państwa właśnie na zasadach chrześcijańskich. Podobnie dzieje się także w innych krajach. Ostatni Chorwaci w referendum wprowadzili do konstytucji zapis o tradycyjnym małżeństwie jako jednostce szczególnie chronionej. Wszystko to odbyło się wbrew woli lewackiego rządu, który to odgrażał się, że przez taki zapis Chorwacja może zostać uznana za kraj nietolerancyjny. Straszne! Całe szczęście idioty nie słuchało 66 procent chorwackiego społeczeństwa.
Również w Polsce możemy poszczycić się pewnymi sukcesami na tym polu, bowiem w styczniu tego roku Sejm RP odrzucił wniosek o legalizacje związków partnerskich, czym nie tyle dodał zapis o ochronie małżeństwa (bowiem u nas obowiązuje taki od dawna), o ile obronił tenże artykuł. Oczywiście na sprawach małżeńskich problemy z postępującym marksizmem się nie kończą i trudno cieszyć się tu z jakiegokolwiek sukcesu, kiedy ulicami wciąż przez jakiś czas przechodzą parady sodomitów, a na Placu Zbawiciela w Warszawie stoi (a raczej stała) tęcza – symbol wszelkiego pedalstwa (szczęśliwie spalony). Wciąż zasadniczą sprawą pozostają kwestie gospodarki, ogarnięte przez tą samą ideologię marksistowską, która próbuje burzyć kulturę. Niestety konserwatywny, wolnorynkowy elektorat zmuszony jest głosować na Janusza Korwia-Mikke, bo jak do tej pory scena polityczna nie dorobiła się innych piewców uwolnienia rynku.

Tak czy inaczej wygląda na to, że to właśnie centrum Europy może stać się za kilka/kilkanaście lat miejscem przełomu, gdzie ostatecznie marksizm zostanie odrzucony. W to należy wierzyć, to należy promować, na to czekać... i o to się modlić. A nuż dożyjemy lepszych czasów. 

niedziela, 1 grudnia 2013

Ukraińska niedziela


Od przeszło tygodnia Ukrainą targają protesty, a wszystko za sprawą decyzji prezydenta Wiktora Janukowicza, który zaprzestał przygotowań, mających na celu wprowadzenie w niedalekiej przyszłości państwa naddnieprzańskiego do Unii Europejskiej. Powszechnie zaś wiadomo, że jeżeli nie Europa, to Rosja – i tu nie pierwszy już raz we współczesnej historii świat (a szczególnie państwa centralne naszego kontynentu) dostrzegamy brak takiego bytu politycznego, jakim była Rzeczpospolita Obojga Narodów. Porzućmy jednak rozważania o dziejach sprzed czterystu lat, bo brak republiki polsko-litewskiej (w której skład obecnie wchodziłaby jeszcze Łotwa, Białoruś, Ukraina, Słowacja, Czechy, Mołdawia i przynajmniej część Węgier) jest faktem. W takiej zatem pozycji należy rozważać sytuację Ukrainy.
Niczym nowym nie są także totalistyczne zapędy Federacji Rosyjskiej, odciskające się zapewne silnie także w sytuacji politycznej państwa polskiego, jednak nie tak bezpośrednio, jak ma się to na Ukrainie (oni to przecież są we Wspólnocie Niepodległych Państw, czyli swego rodzaju ,,unii azjatyckiej” pod kierownictwem Rosji). Wszystko zaś wskazuje na to, że naród kraju znad Dniepru powiedział ostatecznie ,,dość!” rosyjskiej supremacji, bowiem po decyzji prezydenta Janukowicza, jaka zapadłą w Wilnie obywatele wylegli na ulice.
Obecnie polskie (i nie tylko) media tematem dnia uczynili to, co dzieje się właśnie za naszą wschodnią granicą, więc otrzymujemy pospołu mnóstwo różnych informacji. Na podstawie ich tonu można wyciągnąć wniosek, że oto cała Ukraina płonie i brak w niej zakątków, gdzie protestujący nie ścieraliby się z służbami porządkowymi. Błąd! Faktycznie wieści, jakie ogłasza większość portali informacyjnych napływają niemal wyłącznie z Kijowa. To tam Centralny Aparat Przemocy (policja) rozpędziło w krwawy, brutalny sposób manifestację zwolenników zjednoczenia z Unią Europejską. Także tam doszło do gwałtownej kontry demonstrantów, prowadzonych przez szefów opozycyjnej partii ,,Swoboda”, w wyniku której zajęto kilka budynków administracji państwowej i próbowano nawet szturmem wedrzeć się do siedzimy prezydenta. Janukowicz zarzeka się, iż to nie on wydał polecenie rozpędzenia tłumu z EuroMajdanu, lecz wręcz takie działanie potępia, zaś opozycja prowadząca demonstracje określa tych, którzy napadli na siedzibę prezydenta mianem ,,rządowych prowokatorów”. Co ciekawe polskie media wydają się przychylać do opinii o sprowokowaniu zamieszek, choć jeszcze kilka tygodni temu kpiono powszechnie z idei, że podobne prowokacje polski rząd może urządzać na Marszu Niepodległości.
Faktem jest, że nie dowiemy się na chwilę obecną, co tak naprawdę dzieje się na Ukrainie. Warto sobie jednak uzmysłowić, że to wcale nie cały naród podrywa się do buntu, a hasła o kolejnej rewolucji – głoszone przez wspomnianą partię opozycyjną – mogą okazać się nic niewarte. Wniosek jest prosty – skoro milion manifestujących Francuzów nie zdołało wymusić na rządzie (oczywiście demokratycznym, bo zachodnim) zniesienia parszywej ustawy o związkach partnerskich, to tym bardziej niewiele znaczy 500 000 Ukraińców. Oczywiście liczba ich systematycznie się zwiększa, jednakże jak do tej pory nie doszło do podobnych zamieszek na terenie Lwowa, Odessy czy Charkowa. Z jakiegoś powodu podobne bunty wybuchły tylko w stolicy... i to z ,,niespodziewanym” wysunięciem się na czoło nacjonalistycznej partii ,,Swoboda”.
Zauważmy jeszcze jeden ciekawy ,,zbieg okoliczności”: polskie władze zgodnie poparły demonstrujących Ukraińców, a zatem i tych, którzy protestom przewodzą. Ba! W tej kwestii mamy historyczny przełom, bowiem Tusk i Kaczyńscy są zgodni – obaj głoszą, że Ukrainie trzeba pomóc wejść do UE, obaj głoszą poparcie dla protestującego ,,narodu”, a sam premier na Twitterze podziękował nawet prezesowi PiS-u za to, że wybrał się z delegacją za wschodnią granicę. A teraz przypomnijmy sobie wydarzenie sprzed kilku miesięcy – atak na prezydenta Komorowskiego jajkiem gdzieś pośród ukraińskiego tłumu. Kim był napastnik; nie wiemy – ,,Borowiki” nie zdołali ani ochronić zwierzchnika państwa przed uderzeniem jajkiem, ani pochwycić napastnika. Ale – cytując Michalkiewicza – skoro jesteśmy skazani na domysły, to się domyślajmy. Należy w takiej sytuacji zadać sobie pytanie: kto w ukraińskiej opinii publicznej w sposób najbardziej napastliwy odnosił się do polskiej wizyty na Wołyniu? Przedstawiciele nacjonalistycznej partii ,,Swoboda” - tej samej, która obecnie prowadzi z zapałem demonstracje antyrządowe! Tą samą partię popiera zatem cały establishment polski z Donkiem Tuskiem na czele! Zauważmy jeszcze, że partia ta ma w programie m.in. powszechnie uznanie za bohaterów bojowników z UPA – organizacji, która dopuściła się rzezi wołyńskiej. Ot wychodzi głupota z naszych politykierów i ujawnia się kolejny argument, że czy PiS, czy PO na jedno wychodzi.
Przypomnę jeszcze na zakończenie cel, jaki przyświeca protestującym – natychmiastowa dymisja prezydenta Janukowicza oraz równie natychmiastowe wybory. Mamy tu do czynienia z finiszem czysto politycznym, nie związanym bynajmniej zanadto z integracją europejską. I tu ponownie prześwieca gdzieś opozycyjna ,,Swoboda”, która na protestach i zadymach wydaje się wychodzić najlepiej.

PS
Z powodów technicznych nie pojawił się przy poprzednim wpisie zapowiadany film. Usterka ta wkrótce zostanie naprawiona, co oczywiście zakomunikuję. 


środa, 27 listopada 2013

Lew poskromiony?


Podobno jedno z największych zagrożeń dla światowego pokoju zostało zażegnane, bowiem Iran zrezygnował ze swojego programu nuklearnego, a mówiąc ściślej – udostępnił wspomniany program dla obserwatorów z mocarstw światowych. Wielka euforia ogarnęła politykierów pokroju Baraka Obamy czy pani Ashton (,,naszej”, bo unijnej, minister od polityki zagranicznej), choć oczywiście nie odcisnęło to zbyt mocnego piętna na polskich ,,wybrańcach ludu”. Co tam dla nich jakieś rakiety nuklearne! My mamy ważniejsze problemy – tradycyjne, można by powiedzieć – aferę korupcyjną. Do tego Donek przemeblowuje własny gabinet, wymieniając błaźniących się już niejeden raz ministrów na takich, którzy zbłaźnić się dopiero zamierzają. Tak czy siak – czeka nas cyrk, a Iran niech robi, co zechce. Podobnie zresztą zachowały się polskie media, choć nic z wym dziwnego, bo przecież są one (w większości) częścią post-PRL-owskiego establishmentu.
Przyczyną takiego stanu rzeczy nie muszą być jednak ważniejsze sprawy, ale po prostu mus lojalnościowy. Może zwyczajnie nasi drodzy władycy trzymają stronę Izraela, który od razu potępił ideę porozumienia z Iranem, uważając ją za ,,historyczny błąd” - jak wyraził się premier państwa żydowskiego Benjamin Netanjah. W każdym razie niewiele zmieniłyby słowa Donka Tuska czy zdrajcy Radka Sikorskiego, więc może w lepszej sytuacji stajemy, wysłuchując ich milczenia w tej sprawie. Kto wie, a nuż przedstawiciele polskiego MSZ-u wpadliby na pomysł, żeby za ów ,,historyczny błąd” oskarżyć właśnie samą Polskę. Przypomnijmy chociażby Marsz Niepodległości i incydent, w wyniku którego spłonęła butka wartownicza przed rosyjską ambasadą. Niedługo po wspomnianym wydarzeniu to właśnie ,,nasz” MSZ ogłosił, że została złamana konwencja wiedeńska (o nienaruszalności terytorium ambasad), stawiając jednocześnie państwo polskie w najgorszej z możliwych sytuacji. Geniusze!
Wróćmy jednak na Bliski Wschód i do wspomnianego Izraela. Wystąpienia tamtejszego premiera nie sprowadzało się jedynie do ogłoszenia wszem i wobec wielkiego błędu, ale także do ogłoszenia, iż państwo żydowskie podejmie wszelkie środki obrony przeciwko Iranowi. Dziwaczne słowa, jak na moment porozumienia między przedstawicielami Izraela (oczywiście mam tu na myśli Stany Zjednoczone) a izraelskim wrogiem. To przecież głowic nuklearnych kraj wyznawców judaizmu bał się najbardziej! Chyba że Izraelczykom wcale nie chodzi o obronę, a o całkowite zdewastowanie nieprzyjaciół w tym rejonie. W takim wypadku możemy spodziewać się, że niedługo prezydent Iranu użyje broni chemicznej na podległych sobie cywilach – i cóż z tego, że nie ma wojny! A może dojdzie do jeszcze gorszego incydentu? Barak Obama po sukcesu w obradach z Iranem ogłosił wszem i wobec, że wynik rokowań przybliża cały świat do osiągnięcia pełnego ,,pokoju i bezpieczeństwa”. W odpowiedzi na te słowa jeden z internautów zacytował I List do Tesaloniczan: ,,Kiedy bowiem będą mówić ,,pokój i bezpieczeństwo” - tak niespodziewanie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą”. Co więcej dodać? Poczekamy – zobaczymy!
Nieco dalej na północny-zachód od Iranu, na Ukrainie, możemy obserwować przebieg oddalania się od Kijowa umowy stowarzyszeniowej z UE. W wyniku takiego obrotu sprawy ludzie wyszli na ulice, demonstrując swoje niezadowolenie. ,,Centralny Aparat Przemocy” (policja) rozpoczął tłamszenie tej miniaturowej rewolucji, a my mieliśmy okazję przeczytać w mediach, jak to ukraiński reżim uciska biedny naród. Szkoda, że tego rodzaju teksty pisane są pod flagą ukraińską, a nie zaś polską, gdzie również ,,Centralny Aparat Przemocy” używał podobnych metod względem tłumu zebranego na jak najbardziej pokojowej manifestacji 11 listopada. Wówczas to manifestujących nazywano bandytami nie zaś tych, którzy strzelali gumowymi kulami do kobiet i dzieci. Oczywiście nic w tym dziwnego – taka jest rola przekupnych mediów, aby wszelki sprzeciw wobec rozszerzania eurkołchozu wprost nazywać totalitaryzmem, faszyzmem, bandytyzmem czy czymkolwiek jeszcze by się dało.

Na zakończenia zapraszam wszystkich Państwa do obejrzenia materiału filmowego w dziale ,,Audio i video”, gdzie zamieściłem relację Telewizji Republika z brutalnego aresztowania przypadkowego przechodnia na Marszu Niepodległości. 

piątek, 22 listopada 2013

Znienawidzony kraj znad Wisły


Rzeczpospolita Polska stała się od jakiegoś czasu regularnym celem ataków ze strony państw zachodnich. Prym wiodą tu oczywiście Niemcy, publikujące co jakiś czas artykuły ze wspomnieniem ,,polskich obozów zagłady” czy podejmując jeszcze ostrzejsze kłamliwe ofensywy w postaci szeroko rozpowszechnionych filmów fabularnych. Od rządu polskiego tymczasem nie można doprosić się kontrataku, a nawet chociażby zwyczajnej obrony historii, którą tworzyli przodkowie tychże osób zrzeszonych w rządzie. Ba! Przekaz słyszymy wręcz odwrotny i to nie poprzez czytanie między wierszami, ale wypowiedziany wprost. Przykładów możemy mnożyć wiele z ust samego szefa polskiego MSZ-u, zdrajcy Radosława Sikorskiego. Zacytujmy zatem kilka zdań z jego przemówienia wygłoszonego w Berlinie na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej: ,,Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: Mniej zaczynam się obawiać niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy”. Tak oto słodził ,,nasz” minister tym, którzy bezwzględnie realizują cel swojej polityki historycznej, jakim jest powolne przerzucanie winy za zbrodnie II wojny światowej z Niemców na Polaków.
Drugim źródłem nieustającej antypolskiej ofensywy jest nie tyle państwo członkowskie UE, co sama UE. Tutaj szturm odbywa się jednak nie głównie w sferze polityczno-społecznej, ale wprost gospodarczej. Polska jest bowiem krajem, który jak do tej pory spotkał się z największą ilością pozwów przed europejskimi trybunałami – a to za nie wdrożenie unijnych praw, a to z powodu problemu, jaki miała pewna kobieta z dokonaniem w Polsce aborcji itp. itd. Ponadto z pozycji brukselskiej atakują Rzeczpospolitą sami jej liderzy, jak chociażby wspomniany powyżej zdrajca Radosław Sikorski. Na berlińskim przemówieniu powiedział jednak nieco więcej – zdradził nam, wbrew płynącej zewsząd propagandzie, że Unia Europejska jest już państwem federalnym. Przecież powszechnie polski tłumek ma wierzyć, że państwo o nazwie ,,Unia Europejska” w ogóle nie istnieje. Skąd więc takie niedopatrzenie? A może na tym etapie propagandy już nie potrzeba? Może wszystko zostało wykonane poprawnie i demokratyczna większość uwierzyła w sączone im z telewizorów bajeczki? Polskie poparcie dla UE zapisane w najnowszych sondażach CBOS-u wprost świadczy, że tak właśnie może być.
Na tym jednak zdrajca Sikorski przemówienia nie zakończył. Stwierdził on między innymi, że najważniejsze dla przetrwania Polski jest przetrwanie strefy euro. Faktycznie brakuje tu jakiegokolwiek związki, bo Polska we wspomnianej strefie nie uczestniczy... ale skoro powiązania według Sikorskiego istnieją, to znaczy, że nawet państwa nie należące muszą za upadek euro płacić. Ponadto szef MSZ-u wysnuł imponujące plany pogłębienia centralizacji Unii poprzez nadanie jeszcze szerszych kompetencji Komisji z jednoczesnym połączeniem stanowiska naczelnego komisarza (przypomnijmy, że nieobieralnego) z szefem Rady Europejskiej. Totalitaryzm szerzy się pod tradycyjnym kapeluszem demokracji... co zresztą Niemcy doskonale mają wyćwiczone dzięki Adolfowi Hitlerowi.
Kolejny popis polskiej polityki zagranicznej mieliśmy po Marszu Niepodległości, kiedy to od razu rzucili się ,,nasi” politycy do przepraszania rządu Federacji Rosyjskiej za spalenie butki strażniczej, która przecież i tak de facto należała do polskiej policji i nie znajdowała się na terytorium ambasady. Padło w wyniku incydentu i jego następstw słuszne stwierdzenie, że Rosjanie zacieklej walczą o budkę strażniczą niż my o wrak smoleński. Nic dziwnego – ,,nasi” parszywi politykierzy nie mają odwagi podnieść głosu na obelgi i znieważenia płynące z zagranicy. Nie po to zostali posadzeni na stołkach przez Brukselę, Moskwę czy Berlin (a jeśli nie zostali wprost przez nich osadzeni, to dzięki nim je trzymają), aby teraz gryźć rękę, która karmi. Oni będą usłużni aż do ostatniej godziny.
Z tej przyczyny za obronę Polski biorą się obywatele. W tym celu powołano do życia Redutę Dobrego Imienia Polski – oddolną organizację, mającą za zadanie przeciwstawiać się nadużyciom, jakie rysują się za granicą na temat naszej ojczyzny. Organizacja wytoczyła już pierwszy pozew przeciwko wspomnianemu filmowi niemieckiemu, przedstawianemu z wielką aprobatą także w ,,polskich” mediach. Reduta regularnie namawia na swojej oficjalnej stronie internetowej (http://reduta-dobrego-imienia.pl) do przysyłania wszelkich przejawów zniesławiania Rzeczpospolitej, by oni mogli przesłać sprawę dalej.

Niestety przed przejawami wojny ekonomicznej Reduta nie zdoła nas ochronić. Kolejnym krokiem w tej płaszczyźnie, jaką podjęła Unia Europejska jest oskarżenie Polski o posiadanie nadmiernego deficytu. Nie istnieją oczywiście kraje w całej Europie, które podobnie tragicznego stanu finansów by nie posiadały (z Niemcami na czele), ale oskarżenie wymierzone zostało właśnie w nas. Dołączamy zatem do listy kandydatów na ,,następną Grecję”. Pytanie tylko czy w tymże rankingu zwyciężymy, czy pojawią się jacyś ,,lepsi”. Konkurencji jednak ubywa, bo ostatnimi czasy Irlandia zerwała współprace z unijną ,,pomocą” finansową, a Hiszpania już to zapowiada. Łatwo zatem przewidzieć, że te kraje powoli odbiją się od dna i sprawią, że Polska będzie coraz bliżej niechlubnego szczytu. A to niczego dobrego nie wróży...

piątek, 15 listopada 2013

Przez kilka dni...


Dużo działo się w całej Europie przez te kilka dni z opisanym już przeze mnie Marszem Niepodległości na czele. Zresztą w jakimś sensie jest to wydarzenie ogólnoeuropejskie, skoro organizatorzy goszczą na swoim przedsięwzięciu przedstawicieli z Węgier, Słowacji czy Bułgarii. Szczególnie nie dziwi delegacja z pierwszego wymienionego państwa, bo jak wiemy Ruch Narodowy utrzymuje ścisłe kontakty z opozycyjną partią Jobbik. Mimo to z pozostałymi narodami łączy nas równie dużo.
Centrum Europy od zawsze traktowane było przez jaśnie oświeconych politykierów z Brukseli jako swego rodzaju unijne slumsy. Świadczy o tym nie tylko nastawienie do państwa polskiego (a szczególnie ciągłe jego wzywanie przed europejskie trybunały), bo to można stosunkowo łatwo wytłumaczyć – w końcu Donka i Radka trudno poważnie traktować – o tyle ofensywa przeciwko Węgrom, gdzie Orban zaczął powoli robić porządki jest dobitnym tego przykładem. Ba! Wychodzi na to, że owe slumsy Europy stoją intelektualnie wyżej niż cały spaczony zboczeniami Zachód – przecież to właśnie Orban jako pierwszy spłaca państwowe długi i zrywa stosunki z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, odchodząc jednocześnie od etatystycznych zasad keynsizmu.
Bułgarzy z kolei rozpoczęli ogólnopaństwową demonstrację przeciwko lewicowemu rządowi. Od długiego już czasu młodzież bojkotuje Uniwersytet Sofijski – naczelną uczelnię całej Bułgarii. Powodem jest wspomniany protest przeciwko zakłamanym politykierom. Akcję poparło – jak pokazują sondaże – 60 % całego społeczeństwa Bułgarskiego. Protestujący domagają się natychmiastowej dymisji rządy oraz rozpisania kolejnych wyborów. Podobne blokady – jak podają tamtejsze media – dotknęły nie tylko Uniwersytet Sofijski, ale blisko 15 innych uczelni rozsianych po całym państwie. Poza tym od blisko pięciu miesięcy cała Bułgaria wstrząsana jest regularnymi manifestacjami.
Tymczasem w Parlamencie Europejskim wzmagają się antyunijne nastroje, spowodowane głównie wzrastającej liczbie migrantów (głównie w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii), jak i tragiczną sytuacją finansową nie tylko strefy euro, lecz także wszystkich pozostałych państw członkowskich Unii Europejskiej (z wyłączeniem wymienionych powyżej Węgier). W celu skuteczniejszego sprzeciwienia się obecnej polityce UE w Parlamencie ma powstać nowa partia z połączenia francuskiego ,,Frontu Narodowego” i holenderskiej ,,Partii na rzecz Wolności”. Członkostwa w nowym bycie politycznym odmówił inne opozycyjne ugrupowania – w tym najsilniejsza ,,Europa Wolności i Demokracji” Nigel'a Farage'a. Nowy twór miałby nosić nazwę ,,Europejski Sojusz na rzecz Wolności”, a jego głównym zadaniem byłoby promowanie eurosceptycyzmu i powrotu do państw narodowym z jednoczesnym obaleniem całego eurokołchozu (albo przynajmniej zniszczeniem jego teraźniejszych struktur). Zasadniczo próby te nie mają większego znaczenia, bo cała władza i tak wciąż pozostaje w rękach nieobieralnej Komisji Europejskiej. Mimo to mamy do czynienia z ciekawym precedensem potęgowania się nastrojów antyunijnych.
Przenieśmy się teraz na Maltę. Tak oto kraj zbudowany przez rycerzy od św. Jana zamierza handlować... obywatelstwem. Już niedługo będzie można je zakupić za jedyne 650 tys. euro. Niestety (a może wręcz odwrotnie?) liczba miejsc jest ograniczona – rząd zamierza sprzedać 45 obywatelstw oraz te ponadprogramowe dla rodzin osób, wykupujących je dla siebie. Możliwe zatem, że zostanie sprzedane od 100 do 200 obywatelstw. Ma to przynieść Malcie blisko 30 milionów euro dochodu. Zasadniczo kwestia ta nie ma większego znaczenia dla pozostałych państwo członkowskich, jednak mamy znów do czynienia z ciekawym precedensem, kiedy to państwa unijne próbują zdobywać dochody, na czym się tylko da. Plusem całej tej sytuacji jest fakt, że Malta nie próbuje opierać się na grabieniu obywateli, a szuka jakiś innych rozwiązań.
Bruksela tymczasem ustaliła budżet na kolejny rok – będzie to 142,6 mld euro na zobowiązania oraz 135,5 mld euro na płatności. Polscy politycy wychwalają oczywiście wspomniane postanowienie z unijnym komisarzem ds. budżetu Januszem Lewandowskim na czele. Zresztą nic w tym dziwnego – o stratach media i tak polskich obywateli nie poinformują, a zyski będą opiewać na prawo i lewo.

Jednocześnie pojawił się ostatnimi czasy raport Agencji Praw Podstawowych UE w sprawie antysemityzmu. I tak oto dowiadujemy się już nie po raz pierwszy, że Żydzi są niemalże męczennikami na obcej ziemi, a niezadowolenie wobec ich narodu narasta przede wszystkim w społecznościach internetowych. Wspomniana agencja zaapelowała z tej przyczyny do wszystkich krajów członkowskich o bardziej wyspecjalizowane działania na rzecz walki z antysemityzmem. Pada między innymi propozycja o stworzenie specjalnych oddziałów policji, które będą monitorowały internet i zwalczały negatywne wypowiedzi wobec narodu żydowskiego. Stawia się nam zatem obraz żydów-niewiniątek, nad którymi znęca się cały znany nam świat. Tak podobno miało być przez całe dzieje – od Hiszpanii po Rzeczpospolitą. Tymczasem to właśnie Żydzi byli źródłem niszczycielskich praktyk w Europie, a to za sprawą handlu niewolnikami, lichwy, złodziejskiego pobierania podatków, ustanawiania monopoli niszczących wolną konkurencję itp., itd., etc. 

wtorek, 12 listopada 2013

(Nie)podległość?


11 listopada minął. Zastanawiające jest ile osób miast świętować tego dnia (bo i nie ma czego, skoro faktyczna niepodległość znika powoli za stertami papierów unijnej legislacji) śledziło prasowe lub internetowe doniesienia w sprawie Marszu Niepodległości. Krążyło pewnie nieraz w głowach uczestników życia publicznego, jak i zwykłym obywateli pytanie: czy tym razem będzie spokojnie? Jednego jesteśmy pewni: spokojnie nie było. Doszło do zamieszek, choć tym razem miały one nieco inny charakter niż te sprzed roku. W zasadzie wydarzenia z tego dnia (w kontekście samego Marszu Niepodległości) należy rozpatrywać w trzech obszarach.
Na pierwszy ogień weźmy narodowców. Nie ulega wątpliwości, że burdy, do których doszło w Warszawie godzą szczególnie w Ruch Narodowy, starający się zdobyć dobre imię w opinii społeczeństwa przed przyszłym zaangażowaniem w politykę. Wielką jest bzdurą twierdzenie, iż rozruchy godzą w dobre imię Polski na arenie międzynarodowej, ponieważ ten efemeryczny twór językowy przestał istnieć wraz z pierwszym rozbiorem polski. Powiedzmy zatem wprost: to, że straż Marszu Niepodległości dopuściła do odłączenia się od głównego pochodu mniejszych grupek wyraźnie agresywnych na pewno odbije się echem w przyszłości całego Ruchu Narodowego. Oczywiście straż nie została powołana do blokowania tego rodzaju incydentów, a tym bardziej do ganiania po mieście i ścigania podpalaczy – to jest oczywiste. Jednakże nie ulega również wątpliwości – powtórzę to raz jeszcze – że do uniknięcia podobnych incydentów powinno się dołożyć jak największych starań, jeśli myśli się o realnym zaangażowaniu politycznym.
Przyjrzyjmy się jednak samym ,,zadymom” (jak okrzyknęły sprawę media). Doszło do trzech poważnych (podobno) incydentów. Jako pierwszy rysuje się szturm narodowców na budynek dawnej przychodni dla gruźlików. Obecnie jest to zwykła rudera, a w zasadzie squat, czyli dom zamieszkane przez pewne grupy ludzi bez zgodny właściciela. Cóż, warto może zadać sobie pytanie, jakież to grupy zamieszkują owo miejsce? Sama Gazeta Wyborcza (doskonale wszystkim znany czołowy symbol zdrady) przyznała, że tenże squat zamieszkuje od 2012 roku ,,anarchizująca i lewicowa młodzież”. Zaraz jednak GW zaczyna wychwalanie pod niebiosa tegoż szczytu intelektualnego młodzieży polskiej, którzy mieli niby budynek odremontować i zorganizować tam różnego rodzaju koncerty. Podobno początkowo wysłano tam policję, by oczyściła teren, ale nasi niezmordowani ,,strażnicy Teksasu” zmienili zdanie, słysząc od ,,anarchizującej i lewicowej młodzieży”, że ,,prawo do mieszkania jest ponad prawem własności”. Przekonywujący argument. Proszę go, Szanowni Państwo, zapamiętać, bo kiedy przyjdzie do was naćpany pijak i stwierdzi, iż ma prawo u was zamieszkań, to nie próbujcie wzywać policji – należy spakować manatki i się wynieść i bynajmniej nie wierzyć w to, że w Polsce własność zostanie uszanowana.
Tymczasem polskie media nie mają wątpliwości – to narodowcy atakowali, to narodowcy spalili samochody. Jednakże druga strona (mieszkańcy owego squatu) podobno odpowiadała na szturm obrzuceniem tłumu maszerujących butelkami i kamieniami. Wiadomo, żadne media nie zaryzykują stwierdzenia, iż bitwę rozpoczęła ,,anarchizująca i lewicowa młodzież”. Co to to nie! Rozkazy są inne. To narodowcy są wysłannikami Mordoru i oni zawsze są winni – przynajmniej do czasu poznania faktów. Potem można wyciszyć okrzyki oburzenia... chyba, że okaże się, iż faktycznie narodowcy spowodowali zamieszki. Wykluczyć tego nie można, jednak byłoby to w zasadzie dobrym posunięciem – przeciwwaga dla mediów głównego koryta.
Drugim osławionym miejscem został plac, na którym postawiono ogromną tęczę – powszechnie znany symbol sodomii i zboczenia. Tutaj krytyka nie przechodzi mi niestety przez palce. Zresztą nie tylko mi – w internecie pobrzmiewa mnóstwo głosów twierdzących coś w rodzaju ,,to należało zrobić”. I owszem. Zboczeńcy powinni poznać polską odpowiedź na swój kulturkampf już dawno, aby nie dochodziło do podobnych zadym, jak ta na ostatnim wykładzie dra Paula Camerona w Warszawie, gdzie zdemolowano katolickie publikacje i pobito młodą kobietę. Przypomnę tylko, że wrocławski protest narodowców przeciwko zdrajcy Baumanowi odbył się bez pobić i demolki, mimo to zrobił w mediach głównego koryta większą furorę niż warszawskie wyczyny pedalstwa.
Trzecim punktem zapalnym stała się ambasada rosyjska. Narodowcy podpalili ,,przedpole” budynku i nie zrobili nic więcej. Zatem jedyne, co zdołali tu zamanifestować, to swoją bezradność, z której po cichu Rosjanie mogą się tylko i wyłącznie śmiać. Gdyby mimo wszystko zdołali wtargnąć na teren ambasady sprawy mogłyby potoczyć się mniej przyjemnie dla całego naszego państwa. Za takie ekscesy nikt o zdrowych zmysłach nie powinien się zabierać, jeśli nie ma za sobą czołgów, samolotów, haubic, ludzi oraz pieniędzy.
I przychodzimy tu niejako automatycznie do drugiej płaszczyzny zamieszek – międzynarodowej. To właśnie podpalenie budki przy wspomnianej ambasadzie doprowadziło Donka Tuska niemal do płaczu: nagle odważny premier (który to zapowiadał użycie przeciwko narodowcom wszelkich środków przemocy) przeprasza wszystkich wszem i wobec, zaś siebie już pewnie widzi na kolanach przed Putinem. Dzień po zamieszkach rosyjska Duma skarciła publicznie polskie władze, o czym dzienniki i portale internetowe wszem i wobec poinformowały. Teraz pozostaje Tuskowi bić pokłony w stronę Wschodu, a jeśli przyjdzie taka konieczność, to należy nawet cmoknąć Władimira Putina prosto w tyłek, zrzekając się przy okazji prawa do posiadania wraku smoleńskiego.
Pozostała nam jeszcze trzecia płaszczyzna: policyjna. Media zapowiadały wprost, że jednostek policji na tegorocznym Marszu Niepodległości będzie więcej (mimo że i tak ilość ludzi i sprzętu dotychczas biła niemal wszystkie rekordy). W każdym razie służby porządkowe zachowały się jak zwykle – nie zrobiły nic. Ach, jakże my to dobrze znamy: panowie policjanci obserwują świat zza pancernych szyb samochodów, którymi ruszają tylko wówczas, gdy trzeba wyjeździć przydziały paliwa. Akcja na Marszu Niepodległości to szczyt niekompetencji, choć przecież powszechnie wiadomo o patologicznych elementach Ruchu Narodowego. Ale wiemy teraz z doświadczenia, że o ile nie stanowi dla policji przeszkody otwieranie ognia do kobiet, dzieci oraz starszych pań z różańcami (tak było w ubiegłym roku, jak i wczoraj), o tyle walka z zamaskowanymi, uzbrojonymi bandytami wychodzi poza ich kompetencje.
Popis czystego idiotyzmu dali później również policjanci, wymuszając na władzach warszawy rozwiązanie marszu. Organizatorzy nie zastosowali się do nakazów... i dzięki Bogu! Proszę sobie wyobrazić: mamy wielki Marsz Niepodległości i wokół niego kilka zamaskowanych grupek czyniących rozróby, z którymi policja nie daje sobie rady. A tu nagle ogromny tłum z głównego pochodu zaczyna się rozpraszać, ładując się prosto na podpalające miasto grupki. Policyjnie geniusze! Dzięki wam nie mam żadnych wątpliwości, dlaczego od kilkuset lat Polska nie wygrała żadnej wojny.

Zakończmy na tym. Faktów na temat zamieszek oczywiście brak, ale dosyć mam tych pseudo-dziennikarskich obrazów, które serwowano nam przez całe dzień 11 listopada łajdackie albo niekompetentne do granic możliwości media. Tutaj stworzyłem własny obraz i myślę, że jest o niebo bardziej prawdopodobny. Amen. 

środa, 6 listopada 2013

Rosja rozpoczyna ofensywę


Na ostatnim zjeździe w Jałcie, gdzie dyskutowane w obecności międzynarodowych przedstawicieli nad przyszłością Ukrainy, gromkim śmiechem została potraktowana wypowiedź doradcy prezydenta Władimira Putina, Siergieja Głaziewa . Na tyle zdobyła się ,,wielka zjednoczona Europa”, słuchając gróźb, jakie przewidywał rosyjski ambasador w sytuacji, gdyby Ukraina rzeczywiście wstąpiłaby do struktur Unii Europejskiej. I niestety wiele z jego słów miało jak najbardziej pokrycie w stanie rzeczywistym. Niestety – dodajmy – ponieważ państwo polskie już w tych strukturach jest, więc tym bardziej odczuwamy m.in. mitologię, jaka płynie za określeniem ,,europejskiego wolnego rynku”. Doświadczyliśmy tego na własnej skórze i przed tym także przestrzegał Ukraińców wysłannik rosyjski.
Oczywiście do podobnych wniosków można dojść po krótkim przeanalizowaniu gospodarek krajów członkowskich w UE i nie potrzebne są tu dywagacje przedstawicieli Moskwy. Nie to zresztą jest dla Ukrainy największym brzemieniem (a przynajmniej nie na początku). Rosyjski ambasador dodał również, że w przypadku podpisania traktatów przez rząd Ukrainy Moskwa będzie zmuszona wystosować różnego rodzaju sankcje handlowe. Tymczasem dwa miesiące po wspomnianej konferencji Gazprom wysunął w kontekście Ukrainy żądanie, by ta spłaciła swoje długi – zalega bowiem już od sierpnia z opłatami za dostarczony surowiec. Nasz wschodni sąsiad ma być zaległy z blisko 882 milionami dolarów, których – jak stwierdził Aleksjej Miller – gazowy monopolista nie może swojemu wieloletniemu klientowi darować. Mamy tu zatem do czynienia z bezpośrednim spełnieniem się jałtańskiej groźby Głaziewa. Co najgorsze premier Ukrainy, Mykoła Azow, wprost oznajmił, że jego kraj będzie stopniowo wycofywał się ze współpracy z Gazpromem na rzecz odnawialnych źródeł energii... co przecież wymusza na nim (albo przynajmniej wkrótce będzie to robić) Unia Europejska.
Tak czy inaczej nasz wschodni sąsiad posiada kontrakt z Federacją Rosyjską do 2019 roku, w którym zobowiązała się do regularnego kupowania gazu od rosyjskiego koncernu. Owocna współpraca może jednak szybko się zakończyć, jeśli długi nie zostaną spłacone. Zapewnienia o wsparciu budżetowym Ukrainy przez finanse UE jakoś nie znajduje w momencie kryzysu uzasadnienia – żaden z brukselskich wielmożów nie wypowiedział się w tej sprawie, więc o oficjalnym stanowisku Unii w ogóle nie może być mowy. Rosja tymczasem robi, co może, by ostatecznie zniechęcić Ukrainę do zrzeszenia się pod protektoratem niemieckim, chociaż efekty mogą być zgoła inne – upadający budżety Ukrainy ktoś w końcu musi ratować, a Bruksela od lat udowadnia, że gotowa jest ofiarować pieniądze wszelkim upadającym państwom. Za to z kolei płacą państwa członkowskie, czyli między innymi Polska – będziemy zatem łożyć pieniądze na ratowanie naszego potencjalnego konkurenta na europejskim rynku.
Ofensywa gazowa to już drugi krok, jaki podjęła Rosja w sprawie ukraińskiej. W sierpniu bieżącego roku została zaostrzona kontrola na granicach w kwestii towarów eksportowych, co wkrótce może zaowocować zamknięciem się rynku rosyjskiego dla niektórych ukraińskich wyrobów. Może jeszcze w tym roku usłyszymy o ,,niezależnych” laboratoriach, które podczas badania próbek ukraińskiej żywności natrafią na elementy nienadające się do spożycia.

Trudno sobie w zasadzie wyobrazić, jakie jeszcze kroki może podjąć Rosja – może będzie to nagłe poparcie dla Tatarów, głoszących idee założenia własnego państwa na Krymie albo dojdzie do jakiegoś wypadku na pograniczu ukraińsko-białoruskim podczas kolejnych manewrów? Nie sposób przewidzieć. Mimo wszystko powinno się chyba założyć w ciemno, że tragiczny w skutkach traktat o stowarzyszeniu Ukrainy z UE ostatecznie zostanie podpisany, a państwa członkowskie (głównie te środkowoeuropejskie, stanowiące pierwszą linię obrony Niemiec przed zakusami Moskwy) winny się do tego przygotować. Niestety o jakichkolwiek polskich działaniach nie może być mowy – czy to ten rząd, czy następny. Inne rozkazy zostały wydane. 

czwartek, 31 października 2013

Świat na podsłuchu


Prześcigają się już od jakiegoś czasu rządy kolejnych państw w wysuwaniu roszczeń i zażaleń pod adresem Stanów Zjednoczonych za sprawą podsłuchów, jakich ci ostatni mieli używać w celu zdobywania informacji o europejskich rządcach. Międzynarodowy świat dziennikarski z kolei prześciga się w publikowaniu kolejnych zeznań Edwarda Snowdena, biorąc jego słowa niejako automatycznie za święte i niezbywalne. A przecież oczywistą rzeczą jest, że przeklęty przez własne państwo renegat może próbować ot napędzić nieco dynamizmu politycznego wokół własnej osoby, by wreszcie znaleźć jakieś bardziej pewne schronienie niż Rosja. Dlatego też w jego zeznaniach pojawiają się kolejne państwa Europy – ostatnio z Hiszpanią na czele.
Tymczasem ilość okrzyków oburzenia wydaje się nie znać granic, bo przecież czy nie oczywistą rzeczą jest, iż inwigilacja obcych państw jest podstawowym zadaniem wywiadów, które przecież istnieją chyba w każdym kraju globu. Od tego są szpiedzy i agenci, żeby wydobyć od rządzących elit wrogich mocarstw jakieś informacje w celu uskutecznienia własnej polityki albo odegnaniu w porę ewentualnego niebezpieczeństwa. Historia roi się od takich przykładów – zarówno ta mniejsza, regionalna, jak i światowa. Ot choćby Kawalerowie Maltańscy nie pobiliby (jako pierwsi w historii) unowocześnionej przez Sulejmana Wspaniałego Turcji, gdyby nie zebrane wcześniej na dworze sułtańskim informacje o przygotowanej wyprawie. Prosta reguła wojenna: jeśli znasz zagrożenie możesz się przed nim zabezpieczyć, a jeśli nie... giniesz.
Dzisiejsze rozmiłowane w nieistniejącym pokoju społeczeństwa nie pojmują zupełnie reguł gry, jaka toczy się bez ustanku ponad ich głowami. Niektórzy wielcy demokraci, wielcy obywatele, mający władzę nawet nad samą władzą, nie dopuszczają do siebie myśli, że coś dzieje się w ogóle za kulisami. Żaden z nich nie wie, z kim tak właściwie premier spotyka się potajemnie, z kim rozmawia prezydent... oraz kogo nakłaniają do współpracy generałowie wywiadów z Bondarykiem na czele. Demokraci ci mimo wszystko twierdzą, że nic nie umknie ich uwadze, a gadanie o jakiś tajnych rozgrywkach to po prostu teorie spiskowe. Współcześni racjonaliści w nie nie wierzą, skądże by znowu! Nie da się capnąć za rękę zdrajców, łapówkarzy i szpiegów, to ich po prostu nie ma.
Jest w tym wszystkim tylko jeden problem – podobnego myślenia można spodziewać się po tych podrzędnych miłośników demokracji, jednak ci nadrzędni powinni się orientować, jak wyglądają rozgrywki polityczne. Z tej przyczyny ich lamenty w sprawie podsłuchów powinno się odczytywać dwojako: albo są skończonymi bałwanami i nie potrafią przewidzieć prosty posunięć ze strony przeciwników (chociaż sojuszników również), albo odgrywają dalej teatrzyk w celu wyciągnięcia z sytuacji jakiś korzyści politycznych i jednoczesnym zmanipulowania prostymi ,,zjadaczami chleba”. W zasadzie każdy rząd (a nawet każdy polityk z osobna) działa według innej zasady, zaś najgorsze jest to, że my nie jesteśmy w stanie stwierdzić, według której. Pierwsza wydaje się totalnym absurdem, skoro rządy prowadzą podobny nasłuch w celu wyeliminowania zbyt niebezpiecznych obywateli. Tutaj jednak pojawia się kolejne pytanie: czy takimi akcjami kierują faktycznie krajowe władztwa czy jakieś siły od nich bardziej lub mniej niezależne?
Tak czy inaczej jedno jest pewne – żadne protesty inwigilacji nie zakończą (i może nie po to są wystosowywane), ale zmienią jedynie jej źródło i metodę, aby na przyszłość ,,akcja Snowden” tak szybko się nie powtórzyła. Jeszcze nieraz możemy usłyszeć o polskim więzieniach CIA albo – jak podała ostatnio hiszpańska gazeta El Mundo – o ułatwionym dostępie amerykańskich agentur do polskich informacji wywiadowczych. Informacja przez wieki była jednym z najważniejszych towarów, jakimi handlowały wszelkie byty państwowe, więc tym bardziej powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego niby ten stan rzeczy miałby ulec zmianie?



sobota, 26 października 2013

Fajrant!


Tym razem (chyba pierwszy raz w historii tego bloga) przychodzi mi zaprosić wszystkich gości w inne miejsce - na portal Radia WNET. Ma tam miejsce premiera nowej audycji, którą prowadzą wraz z Michałem Dzięgielewskim. Nie będziemy mówić bynajmniej o sprawach poważnych - zabraknie krytyki Unii Europejskiej, promowania idei wolnościowych itp., ponieważ przewodnim tematem ,,Fajrantu" będzie wszystko to, co można robić w wolnym czasie. 

Zapraszam w naszym imieniu na pierwsze dwa odcinki (o prozie i LARP'ach) i życzę miłego słuchania!

Odc. I:
http://www.radiownet.pl/publikacje/fajrant-larp#/publikacje/fajrant-proza

Odc. II:
http://www.radiownet.pl/publikacje/fajrant-larp#/publikacje/fajrant-larp

wtorek, 22 października 2013

Groźba ukraińska


Co jakiś czas napływają do nas groźby z Zachodu – z Brukseli, mówiąc dokładniej – w sprawie stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską. Oczywiście natenczas o przyjęciu naszego wschodniego sąsiada do Wspólnoty nie jest możliwe, a to przez precedens z Julią Tymoszenko – byłej pani premier całej Ukrainy, która po dziś dzień odsiaduje w więzieniu jako więzień polityczny. Zarzucono jej wprawdzie defraudację mienia przedsiębiorstwa Naftohaz (i ostatecznie udowodniono), ale na tym wojna przeciwko Tymoszenko się nie skończyła. Kolejny zarzut był znacznie poważniejszy – była premier miała jakoby zlecić zamordowanie Jewhena Szczerbania. Parlament Europejski zainteresował się głównie pierwszym procesem, za co państwo ukraińskie zostało mocno skrytykowane. Wezwano do niezależności i bezstronności w procesach sądowych, jednak oskarżenia postawione całemu państwu obeszły się bez większej reakcji, gdyż Tymoszenko po dzień dzisiejszy odsiaduje wyrok.
Nie mamy oczywiście pewności, po której stronie leży racja – w celu pozyskania pewnych odpowiedzi należałoby dysponować co najmniej jedną, dobrze wykwalifikowaną siatką szpiegowską. Mimo to możemy w tej sprawie dostrzec bardzo niepokojący precedens: wbrew szumowi wokół procesu Tymoszenko (a możemy chyba w ciemno założyć, że na Ukrainie podobne niejednoznaczne postępowania sądowe wyjątkiem nie są) władze z Brukseli usilnie próbują rozszerzyć własne granice dalej na wschód. Rosyjskie groźby wyśmiano (dosłownie) na ostatnim zjeździe jałtańskim, choć ukraiński rząd powinien chyba zdawać sobie sprawę, jak wielce uzależniony jest od Rosji... i jak małym potencjałem finansowym dysponuje Wspólnota. Nie może być zatem mowy o żadnej pewnej pomocy finansowej, kiedy gospodarka europejska z wolna osuwa się ku przepaści.
Co dla nas oznaczałoby wstąpienie Ukrainy w struktury Unii? Nic dobrego...
Nie ulega wątpliwości, że pierwszym krajem, który zaleje ukraińska emigracja będzie właśnie Polska. Czy to dobrze? Wniosek raczej nasuwa się sam – zmniejszająca się regularnie liczba inwestorów (czyli także ewentualnych pracodawców) już sprawia kłopoty, bo powoli, stopniowo procent bezrobocia w Polsce osiąga ten Hiszpański. Latynosi migrują teraz do Maroka właśnie za zarobkami, gdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu było odwrotnie. (Nie)stety Polska nie ma swojego Maroka i jedynym dostarczycielem dobrze płatnej pracy jest Zachód, gdzie osiadają na stałe rzesze młodych Polaków. Potrafimy sobie na pewno wyobrazić, jak zwiększy się ten proces, kiedy państwo polskie zaleje horda taniej sił roboczej właśnie z Ukrainy. Możliwe, że wówczas klęska demograficzna podwoi się albo nawet potroi, a polscy emigranci zaczną zastanawiać się nad utworzeniem emigracyjnego rządu (co akurat mogłoby być wskazane choć i dziś). Na tym jednak zagrożenie nie cichnie. Zaraz po Polsce przyjdzie czas na Niemcy, potem na Francję, Wielką Brytanię, Irlandię i Hiszpanię – wszystkie kraje, w których polska emigracja znajduje zaludnienie również padną ofiarą ukraińskiej nawały. Ucierpią na tym nie tylko rodowici Niemcy czy Francuzi, ale także nasi rodacy, którzy wyjechali za chlebem.
Państwo polskie poza zwykłymi Ukraińcami przyjęło by również VIP-ów ze wschodu, czyli wszelkiego rodzaju mafie, gangi i różnego rodzaju organizacje przestępcze, którym dodatkowo rozluźnienie kontroli granicznej ułatwi działalność. O tym nawet się nie spekuluje, gdyż nieudolne działania policji nie są w stanie choćby o cal ukrócić samej przestępczości polskiej. Jednakże rozszerzenie czarnej działalności półświatka może być nowym precedensem do prób przepchnięcia jakiejś ustawy o ,,bratniej pomocy” i prawie interweniowania różnych agentur czy formacji policyjnych na terenie państwa polskiego.
Pozostaje jeszcze trzeci element – gospodarka. Polska jest krajem raczej rolniczym, podobnie, jak Ukraina. Równie niewielka różnica dotyczy produktów, jakie oba państwa wytwarzają, co oznacza, że przy włączeniu naszego wschodniego sąsiada do Wspólnoty Polska zyska nowego konkurenta działającego na tych samych zasadach. Ba! My również będziemy musieli płacić na to, by tenże konkurent miał się jak najlepiej – a wszystko w myśl europejskiego funduszu spójności. Trudno powiedzieć ile euro Bruksela wpompuję w odbudowywanie Ukrainy, ale jedno pozostaje pewne – każda suma odbije się praktycznie podwójnie na Polsce, a przez to na samych Polakach (których przecież i tak będzie niewiele). Naszych przedsiębiorstw także zacznie ubywać na rzecz nowych – obcych, bo nasze umiłowane prawo zapewnia obcym niższe podatki przez pierwszy rok działalności gospodarczej niż rodzimym obywatelom.
Tak mniej więcej wyglądać będzie sytuacja. Rysuje się już tragicznie, choć nie było jeszcze mowy o wpływach rosyjskich, jakie na Ukrainie zawsze będą wystarczająco silne, by zagrozić potencjalnym sąsiadom. Rosja oczywiście oficjalnie odcina się od naszego sąsiada, gdyby ten przystąpił do Wspólnoty, jednak to, co nieoficjalne tak samo będzie miało miejsce.

Poczekamy, zobaczymy. Dzisiejszy rząd nie piśnie nawet słówka sprzeciwu i będzie potulnie wykonywał rozkazy... jednak przyjęcie Ukrainy do UE nie nastąpi jutro. Jeszcze wiele może się zmienić. Tylko to dodaje nam nadziei. 

piątek, 4 października 2013

Ściślejsza niewola


O federalizacji Unii Europejskiej napisano już bardzo wiele – od totalnie paradoksalnych stwierdzeń, jakoby Wspólnota w ogóle nie miała charakteru państwa, po określenia, iż jej federalizacja nie jest potrzebna, ponieważ federacją jest od Traktatu Lizbońskiego. Co do jednego nie ma żadnej wątpliwości: unia ma wszelkie atrybuty państwa. My – chcąc nie chcąc – jesteśmy jej obywatelami, co wprost napisane jest w traktatach. Terytorium... kończy się na polskiej wschodniej granicy (wystarczy pojechać, żeby się przekonać). Władzę trzyma Komisja Europejka – dodajmy, że jest ona niewybieralną jednostką totalitarną. Sądy i trybunały również istnieją, o czym my, Polacy, wiemy doskonale, bo jako państwo jesteśmy ostatnimi czasy wielokrotnie przez nie pozywani. O walucie podobnie wiedzą wszyscy, choć nie wszyscy równie ochoczą ją przyjęli, zdając sobie sprawę z licznych zagrożeń, które obnażyła sytuacja Grecji. Wojsko w postaci Unii Zachodnioeuropejskiej nie działa zbyt aktywnie, jednak jest do działania w pełni gotowe – wyposażone, opatrzone sztabem (EUMS) i brakuje tylko potencjalnego terenu działania. Policja to nie tylko Europol, ale także paramilitarne jednostki EuroGend Force, które brały już udział w ,,pałowaniu” Greków i Włochów.
Tak wygląda sytuacja tego ,,supermocarstwa”, jakim jest Unia Europejska. Do takiego obrazu idealnie wpasowuje się definicja federacji jako grupy państw połączonych wspólnym organem rządzącym (Komisja, Rada, Parlament), a nie tylko wspólnym interesem, jak w wypadku konfederacji. Wbrew takim wnioskom rządcy z UE (oraz liczni opłaceni zdrajcy, którzy aktywnie działają na arenie państw członkowskich) propagują dalszą integrację europejską - ,,więcej Europy”, jak zwykli powtarzać. Zwieńczeniem tych haseł miałby być rok 2015 i nowy dokument w zamian dawnego Traktatu Lizbońskiego: ,,Fundamentalne Prawa Unii Europejskiej”.
Projekt wspomnianego dokumentu już się ukazał. Zawiera 437 artykułów, zatem widzimy na pierwszy rzut oka, że Unia nie ma najmniejszego zamiaru zerwać z biurokracją i uprościć procesy legislacyjne (zainteresowanych tym, jak one wyglądają obecnie odsyłam do działu video i wypowiedzi europosła Marka Migalskiego). Tak de facto nowy traktat będzie miał na celu wprowadzenie w Unii dwojakiego podziału – na państwa w pełni członkowskie (które, jak powiedział jeden z twórców projektu, ,,biorą wszystko”) i państwa stowarzyszone (które, jak możemy logicznie wywnioskować, będą tylko oddawać). Zostaną rozwiane przynajmniej niektóre złudzenie, a w szczególności jedno, chyba najważniejsze – nie istnieje nic takiego jak równość w Unii Europejskiej. Ci wszyscy, którzy teraz zgrzytają zębami powinni jednak zdać sobie sprawę, że coś takiego jak równość w polityce międzynarodowej w ogóle nie ma racji bytu i dawno powinniśmy przestać o niej marzyć. Każde z państw ma taką pozycję, jaką sobie wywalczy, a ów nowy dokument miałby na celu tylko tego potwierdzenie.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że pośród grona projektantów wysoko sytuuje się niemiecka fundacja Bertelsmanna, choć to akurat nie powinno być nazbyt wielkim zaskoczeniem. Niemcy od początku istnienia Unii (jako takiej, bo EWWiS było nastawione wręcz antyniemiecko) pchają cały projekt do przodu, czerpiąc przy tym ogromne korzyści. Nie na darmo dodawali do konstytucji wpis, że wszelkie unijne postanowienia musi najpierw zatwierdzić Bundestag. W Polsce czy innych krajach członkowskich o podobnym zapisie nie ma nawet mowy, zaś praktyka idealnie odzwierciedla teoretyczne założenie wyższości prawa unijnego nad polskim, angielskim lub francuskim.
Tymczasem Unia Europejska bez traktatu uściślającego współpracę między państwami członkowskimi czuje własną siłę, bo wypowiada wojnę... Gazpromowi! Rosyjskiemu koncernowi zarzucono ,,stosowanie nieuczciwych cen wobec klientów” oraz monopolistyczne ciągoty. Oczywiście jasne jest, że to pierwsze może wystąpić przecież tylko przy tym drugim, ponieważ bez monopolu tzw. ,,nieuczciwe ceny” (czymkolwiek by nie były) są zwyczajnym strzałem w kolano. Warto przy tym zaznaczyć, że Unia robi to wszystko z myślą o krajach wschodnich, które to w głównej mierze uzależnione są od rosyjskiego gazu. Nie trzeba wcale długo rozważać nad tym, jakie mogą być skutki bezpośredniego naciskania na Gazprom – najgorszy scenariusz to albo podwyższenie cen gazu, albo ,,przykręcenie kurka”. Z kolei nie bardzo widać perspektywy sukcesu, skoro wspaniałomyślne kraje zachodnie nie mają absolutnie żadnych możliwości, by naciskać na Rosję (nie ulega wątpliwości, że tam o czymś takim, jak zupełnie prywatne spółki nie ma mowy).

Nie sposób obiektywnie stwierdzić, jaki jest cel owego sprzeciwu: czy ma to faktycznie szlachetne pobudki (pomijając kwestię sensowności takiego oficjalnego oskarżenia bez perspektyw), czy idea podszyta jest próbą pogorszenia sytuacji kolejnych państw, by te w akcie desperacji szukały pożyczek na zachodzie. Powszechnie przecież wiadomo, że po krachu greckim ogromne kroki ku uwolnieniu się spod kurateli unijnej podjęły Węgry, które spłaciły wszystkie swoje długi i zerwały jednocześnie współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Federaści z Brukseli na pewno przeczuwają zagrożenie, jakie mogłoby wyniknąć z powtórzenia tego scenariusza w innych państwach Europy Środkowej. Nagle rządy mogłyby dojść do wniosku, że Unii wcale nie potrzebują...

Ściślejsza niewola


O federalizacji Unii Europejskiej napisano już bardzo wiele – od totalnie paradoksalnych stwierdzeń, jakoby Wspólnota w ogóle nie miała charakteru państwa, po określenia, iż jej federalizacja nie jest potrzebna, ponieważ federacją jest od Traktatu Lizbońskiego. Co do jednego nie ma żadnej wątpliwości: unia ma wszelkie atrybuty państwa. My – chcąc nie chcąc – jesteśmy jej obywatelami, co wprost napisane jest w traktatach. Terytorium... kończy się na polskiej wschodniej granicy (wystarczy pojechać, żeby się przekonać). Władzę trzyma Komisja Europejka – dodajmy, że jest ona niewybieralną jednostką totalitarną. Sądy i trybunały również istnieją, o czym my, Polacy, wiemy doskonale, bo jako państwo jesteśmy ostatnimi czasy wielokrotnie przez nie pozywani. O walucie podobnie wiedzą wszyscy, choć nie wszyscy równie ochoczą ją przyjęli, zdając sobie sprawę z licznych zagrożeń, które obnażyła sytuacja Grecji. Wojsko w postaci Unii Zachodnioeuropejskiej nie działa zbyt aktywnie, jednak jest do działania w pełni gotowe – wyposażone, opatrzone sztabem (EUMS) i brakuje tylko potencjalnego terenu działania. Policja to nie tylko Europol, ale także paramilitarne jednostki EuroGend Force, które brały już udział w ,,pałowaniu” Greków i Włochów.
Tak wygląda sytuacja tego ,,supermocarstwa”, jakim jest Unia Europejska. Do takiego obrazu idealnie wpasowuje się definicja federacji jako grupy państw połączonych wspólnym organem rządzącym (Komisja, Rada, Parlament), a nie tylko wspólnym interesem, jak w wypadku konfederacji. Wbrew takim wnioskom rządcy z UE (oraz liczni opłaceni zdrajcy, którzy aktywnie działają na arenie państw członkowskich) propagują dalszą integrację europejską - ,,więcej Europy”, jak zwykli powtarzać. Zwieńczeniem tych haseł miałby być rok 2015 i nowy dokument w zamian dawnego Traktatu Lizbońskiego: ,,Fundamentalne Prawa Unii Europejskiej”.
Projekt wspomnianego dokumentu już się ukazał. Zawiera 437 artykułów, zatem widzimy na pierwszy rzut oka, że Unia nie ma najmniejszego zamiaru zerwać z biurokracją i uprościć procesy legislacyjne (zainteresowanych tym, jak one wyglądają obecnie odsyłam do działu video i wypowiedzi europosła Marka Migalskiego). Tak de facto nowy traktat będzie miał na celu wprowadzenie w Unii dwojakiego podziału – na państwa w pełni członkowskie (które, jak powiedział jeden z twórców projektu, ,,biorą wszystko”) i państwa stowarzyszone (które, jak możemy logicznie wywnioskować, będą tylko oddawać). Zostaną rozwiane przynajmniej niektóre złudzenie, a w szczególności jedno, chyba najważniejsze – nie istnieje nic takiego jak równość w Unii Europejskiej. Ci wszyscy, którzy teraz zgrzytają zębami powinni jednak zdać sobie sprawę, że coś takiego jak równość w polityce międzynarodowej w ogóle nie ma racji bytu i dawno powinniśmy przestać o niej marzyć. Każde z państw ma taką pozycję, jaką sobie wywalczy, a ów nowy dokument miałby na celu tylko tego potwierdzenie.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że pośród grona projektantów wysoko sytuuje się niemiecka fundacja Bertelsmanna, choć to akurat nie powinno być nazbyt wielkim zaskoczeniem. Niemcy od początku istnienia Unii (jako takiej, bo EWWiS było nastawione wręcz antyniemiecko) pchają cały projekt do przodu, czerpiąc przy tym ogromne korzyści. Nie na darmo dodawali do konstytucji wpis, że wszelkie unijne postanowienia musi najpierw zatwierdzić Bundestag. W Polsce czy innych krajach członkowskich o podobnym zapisie nie ma nawet mowy, zaś praktyka idealnie odzwierciedla teoretyczne założenie wyższości prawa unijnego nad polskim, angielskim lub francuskim.
Tymczasem Unia Europejska bez traktatu uściślającego współpracę między państwami członkowskimi czuje własną siłę, bo wypowiada wojnę... Gazpromowi! Rosyjskiemu koncernowi zarzucono ,,stosowanie nieuczciwych cen wobec klientów” oraz monopolistyczne ciągoty. Oczywiście jasne jest, że to pierwsze może wystąpić przecież tylko przy tym drugim, ponieważ bez monopolu tzw. ,,nieuczciwe ceny” (czymkolwiek by nie były) są zwyczajnym strzałem w kolano. Warto przy tym zaznaczyć, że Unia robi to wszystko z myślą o krajach wschodnich, które to w głównej mierze uzależnione są od rosyjskiego gazu. Nie trzeba wcale długo rozważać nad tym, jakie mogą być skutki bezpośredniego naciskania na Gazprom – najgorszy scenariusz to albo podwyższenie cen gazu, albo ,,przykręcenie kurka”. Z kolei nie bardzo widać perspektywy sukcesu, skoro wspaniałomyślne kraje zachodnie nie mają absolutnie żadnych możliwości, by naciskać na Rosję (nie ulega wątpliwości, że tam o czymś takim, jak zupełnie prywatne spółki nie ma mowy).

Nie sposób obiektywnie stwierdzić, jaki jest cel owego sprzeciwu: czy ma to faktycznie szlachetne pobudki (pomijając kwestię sensowności takiego oficjalnego oskarżenia bez perspektyw), czy idea podszyta jest próbą pogorszenia sytuacji kolejnych państw, by te w akcie desperacji szukały pożyczek na zachodzie. Powszechnie przecież wiadomo, że po krachu greckim ogromne kroki ku uwolnieniu się spod kurateli unijnej podjęły Węgry, które spłaciły wszystkie swoje długi i zerwały jednocześnie współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Federaści z Brukseli na pewno przeczuwają zagrożenie, jakie mogłoby wyniknąć z powtórzenia tego scenariusza w innych państwach Europy Środkowej. Nagle rządy mogłyby dojść do wniosku, że Unii wcale nie potrzebują...

niedziela, 29 września 2013

Chłopcu do bicia zabierzmy!


Ośmieliłem się w poprzednim wpisie stwierdzić, że Polska na arenie międzynarodowej jest niczym innym, jak tylko chłopcem do bicia (nawet mimo kolosalnych wydatków na wojsko, bo przecież w tej dziedzinie mamy 21 miejsce na świecie i jednocześnie jedną z najgorszych armii w Europie). Wiedzą o tym wszyscy nasi sąsiedzi, a wydarzenia sprzed ostatnich kilku dni dobitnie ukazują słuszność tej tezy.
Po pierwsze: we wrześniu bieżącego roku odbyły się na Białorusi wielkie manewry wojskowe. Nic w tym dziwnego – podobne inicjatywy urządzają wszystkie państwa świata. Jednakże podczas tegorocznych doszło do precedensu na skalę międzynarodową, bowiem w akcji białoruskiej armii uczestniczyły również... wojska rosyjskie. Sprawa puszczona w polskich mediach głównego nurtu bokiem, brak jakichkolwiek poważniejszych wzmianek o samym przebiegu. Nawet kwestię zastrzeżeń, jakie w sprawie tej akcji powzięła Litwa, Łotwa i Estonia pominięto, choć nasi sąsiedzi potraktowali sprawę bardzo poważnie. Nic dziwnego. Ćwiczenia pod kryptonimem ,,Zapad 2013” miały zrzeszać 13 tys. żołnierzy (w tym 2.5 tys Rosjan), czołgi, samoloty oraz bezzałogowe drony, których amerykańskie odpowiedniki szalały ostatnio gdzieś w krajach arabskich, likwidując ludzi podejrzanych o terroryzm.
Tymczasem Polski rząd nabrał wody w usta – zresztą już nie po raz pierwszy. Zdrajca Radosław Sikorski wolał wybrać się na Krym, by wspólnie z unijnymi kolegami urągać rosyjskim politykom i wyśmiewać ich za groźby, jakie padały w stronę Ukrainy za ich chęć przystąpienia do Wspólnoty. Konferencja jałtańska pokazała jednocześnie, kto prowadzi poważną politykę, a kto tylko pajacuje – do tej drugiej grupy należeli oczywiście wysłannicy unijni. Tymczasem wiemy doskonale, że Rosja jest w stanie spełnić swoje pogróżki – doprowadzenie Ukrainy do bankructwa dla prezydenta Putina żadnym wyzwaniem nie jest.
Na tym sprawa polska się nie zamknęła. Nieudolnie zarządzany kraj dostał kolejny nóż w plecy od umiłowanych rządców z Brukseli. Ci ostatni bowiem wnieśli do europejskiego Trybunału Sprawiedliwości skargę na nasze państwo w sprawie nieuregulowanych przepisów na temat przechowywania ludzkich tkanek. Unijni przedstawiciele zaklinali się jednocześnie na wszystkie świętości (domyślać się możemy, że jedną z tych naczelnych będą poselskie diety albo po prostu kanclerz Angela Merkel), iż ich próby nie są aktem zmuszenia Polski do przyjęcia metody in vitro. Faktycznie, do czego wprost zmuszeni nie zostaliśmy, a jednak doskonale wiemy, że przyjęcie metody produkcji ludzi w szklankach znacznie ułatwiłoby proces legislacyjny, o czym wiedzą także szacowni rządcy z Brukseli. Rozpatrzenie całej sprawy przez Trybunał według szacunków potrwać może nawet pół roku. Do tego w każdym razie dojść musi, a przewidywana kara to... 200 tys. zł dziennie za każdy kolejny dzień niedopracowania ustawy. Oczywiście kwota ostatecznie może wyjść kolosalna, ponieważ Donek Tusk nie będzie spieszył się w tej sprawie tak, jak w kwestii zniesienia progu oszczędnościowego i ustalenia nowego budżetu.


A tymczasem z sondażu Zespołu Badań Społecznych OBOP w TNS Polska wynika, że 49 procent Polaków chce przyjęcia w Polsce waluty euro, a zaledwie 40 procent się temu sprzeciwia. Zaznaczyć tu warto, że Polska jest najbardziej euroentuzjastycznym krajem świata – tylko pośród obywateli naszego kochanego państwa panuje takie rozmiłowanie w Unii Europejskiej, co jednocześnie zbiega się z poparciem dla niej oraz poparciem dla prowadzonych przez nią inicjatyw, takich jak poszerzenie strefy euro – również w okresie jej całkowitego upadku. Trudno jest pojąć tak totalny irracjonalizm, skoro chyba wszyscy (ekonomiści i nie tylko) powszechnie przyznają, że włączenie się do strefy euro w danym momencie, to samobójstwo. A już w szczególności dla krajów o tak marnej gospodarce, jak Polska. Nic dziwnego, że nasz kraj dobijał do szczytów potęgi, kiedy na sejmach zbierała się wyłącznie szlachta – poważnie obeznana w sprawach polityki międzynarodowej, jak i państwowej. 

środa, 18 września 2013

Walka o każdy grosz


Wielki sukces ogłosił Donek Tusk, kiedy osiągnięto porozumienie w sprawie budżetu dla Polski, który ma nam udzielić Unia Europejka (ma, bo nie wiadomo czy zostanie to zrealizowano – bankructwo przecież jest możliwe). Ostatecznie w latach 2014-2020 mamy dostać jakieś 441 mld złotych. Czy to dużo? Nie, absolutnie nie. Rocznie wyjdzie to ledwie 3.7 procent polskiego PKB. Powiedzmy jaśniej – to tak, jakby obywatel zarabiający średnio 2000 zł miesięcznie znalazł 74 zł na ulicy, zorganizował z tej okazji uroczysty obiad, zebrał całą rodzinę, aby zastanowili się wszyscy wspólnie, jak wydać te pieniądze. Tak mniej więcej wygląda ten ,,tuskowy sukces”. Połączony z kradzieżą funduszy z OFE byłby nawet okazały, gdyby nie pewne niedogodności, które zaserwowała nam ostatnio Unia i z którymi nasz rząd nie może sobie poradzić (jakby z czymkolwiek mógł...).
Zacznijmy od jednego z naszych największych bogactw – rolnictwa. Posłużmy się pewną analogią. Pośród szkolnej młodzieży (szczególnie tej mniej zdyscyplinowanej) z reguły występuje jakiś skromny osobnik, którego obdarowuje się mianem ,,chłopca do bicia”. Takim właśnie osobnikiem na arenie międzynarodowej jest Polska, a Unia (mówiąc ściślej – Niemcy) postanowiły wycisnąć z tegoż biednego chłopca jak najwięcej się da. Dlatego też sformułowano w Brukseli oskarżenie, jakoby w latach 2004-2005 Polska źle wydała pieniądze przeznaczone na rolnictwo (mówi się o 47 mln złotych, choć początkowo krążyły głosy o ponad 100). A skoro źle wydała albo nie zrobiła tego wcale (jak zalecano) musi wszystkie te pieniądze zwrócić. Donek Tusk i Radek Sikorski próbowali odwoływać się do międzynarodowych trybunałów, ale wszystko na marne. Teraz dumają nad odwołaniem, chociaż ja – nie będąc żadnym wysoko postawionym urzędnikiem UE – stwierdzam wprost: to nie wypali. Plan był, aby te pieniądze Polsce odebrać. I zostaną odebrane. Takie czasy – nie trzeba czołgów, dział, pancerników, nalotów dywanowych i ofensyw, nie trzeba ostrzeliwać Westerplatte, mordować elit w Katyniu: Polski rząd posłusznie schyli główkę, a potem bez szemrania odda, co (nie)należy.
To tylko jeden krok, bo przy następnym zwala się nam na głowę pakiet klimatyczny, który to zmusza nas do inwestowania w tzw. ,,alternatywne źródła energii” (oczywiście ekologiczne). Nie możemy przecież produkować nadmiernej ilości CO2 (mimo że nasza gospodarka opiera się na węglu) i powiększać dziury ozonowej, bo mordercze promieniowanie z kosmosu przypali łysawą główkę pani Merkel. Tutaj jednak szczęście nam sprzyja, bo Parlament Europejski odrzucił ostatnią rezolucję w sprawie poważnych ograniczeń w sprawie wytwarzania dwutlenku węgla. Oczywiście na tym sprawa się nie kończy – poza wspomnianą rezolucją istnieją wciąż obszerne projekty (i będą powstawać nadal) w ramach pakietu klimatycznego. Możemy być pewni, że ilość pozwoleń na emisję będzie systematycznie zmniejszana.
Toczy się tymczasem dalej sprawa gazu łupkowego, choć amerykański koncern, który miałby zająć się wydobyciem tegoż w Polsce natrafił ostatnio na poważne problemy w Rumunii. Obywatele protestowali przeciwko zagrożeniu, jakie podobno niesie ze sobą amerykańska metoda odwiertów (jej stosowanie może doprowadzić do skażenia wód gruntowych). Tak czy inaczej ostatecznie projekt może nie dojść do skutku z powodu blokady, jaki może nań nałożyć Unia. Absolutnie nie chodzi tu o skażenie wód i ludzi, którzy mogliby się nimi zatruć, ale o kwestię korzystania z tego gazu, a co za tym idzie – wydzielania nadmiernej ilości CO2. Głosowanie w sprawie dyrektywy na ten temat miało odbyć się dzisiaj. Wkrótce informacje o rozstrzygnięciu powinny ujrzeć światło dzienne.
Tak wygląda pozycja Polski na arenie międzynarodowej. Problemy z zewnętrznym wpływem na interesy naszego jak najbardziej suwerennego i w pełni niepodległego państewka są nad wyraz znaczące. Kogo to obchodzi? Na pewno nie zdrajcę Radka Sikorskiego (podobno naszego ministra od spraw zagranicznych), który woli dbać o integrację Ukrainy z UE niż o silniejszą pozycję Rzeczpospolitej w Europie. Donalda Tuska? Możliwe, o ile oczywiście jego ukochana Aniela Merkel nie powie inaczej. Ministra Sienkiewicza? Nie, to zupełnie odpada, bo przecież miał on się uganiać za kibicami. Rostowskiego? Też raczej mało prawdopodobne. Z rzetelnego źródła wiem, że minister finansów nieustannie ogląda ,,Jak ugryźć dziesięć milionów?”. Dlaczego – możemy się tylko domyślać.

Wniosek jest jeden: na Polskim interesie zależy tylko nam, Polakom. Jaki mamy wpływ na to, co robi z nami Unia Europejska? Żaden. Dlatego warto pamiętać, że przy każdej okazji należy zrobić wszystko, by ją opuścić.